Widmo obleczone w całun - recenzja komiksu „Wrath of The Spectre”

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 25-12-2009 20:25 ()


 

Tradycja horroru w ramach komiksu superbohaterskiego sięga swymi korzeniami zamierzchłej przeszłości. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że ów gatunek w znanej nam formie „raczkował” równolegle z rozwojem opowieści obrazkowych traktujących o obdarowanych nadnaturalnymi zdolnościami herosach. Solomona Grundy, osobnika uprzykrzającego żywot m.in. Green Lanternowi doby lat czterdziestych, z powodzeniem moglibyśmy zdefiniować jako wybitnie uciążliwe zombie. Zmagający się z Amerykańskim Stowarzyszeniem Sprawiedliwości czarownik Kulak nie raz „użytkował”, przy okazji swych niecnych celów, mary senne, a i profil postaci Batmana zdradza wyraźne ślady inspiracji powieściami gotyckimi i frenetycznymi.  

Jednakże na wczesnym etapie wspomnianej dekady chyba trudno byłoby wskazać postać silniej zakotwiczoną w horrorowej konwencji niż Spectre. Ów odziany w ciemnozielony całun osobnik to postać raczej z trzeciego szeregu komiksowych herosów. Niemniej i on miał lepsze momenty w swojej „karierze”. Powołany do istnienia za sprawą wyobraźni Jerry’ego Siegela, wsławionego w pierwszym rzędzie wykreowaniem Supermana, zaistniał po raz pierwszy na łamach dwumiesięcznika „More Fun Comics” w lutym 1940 roku. Z miejsca dał się poznać jako osobowość nieszczególnie rozmowna, a przy tym wyzbyta chociażby krztyny poczucia humoru, ale za to całkowicie skoncentrowana na powierzonej jej funkcji. Spectre to nie kto inny jak Anioł Zemsty znany z kart biblijnych ksiąg takich jak Wyjścia czy drugiej Królewskiej. Jak zapewne pamiętają wielbiciele i wyznawcy judeo-chrześcijańskiej koncepcji teologicznej ów byt, utożsamiany niekiedy z Archaniołem Gabrielem, bądź też znanym z tradycji apokryficznej Raguelem, raczej nie „patyczkował” się z tymi którzy podpadli jego Zwierzchnikowi. Boleśnie przekonali się o tym m.in. pierworodni Egipcjanie oraz asyryjscy żołdacy w służbie króla Sennaheryba, o czym można przeczytać we wspomnianych tekstach (Wyjścia 12, 29-30; druga Królewska 19, 35). Taki też z założenia miał być Spectre: konsekwentnie i bezlitośnie dążący do wymierzenia sprawiedliwości wszelkim szubrawcom. A że Stwórca wyposażył go w niemal nieograniczoną moc, toteż ze swych obowiązków wywiązywał się zazwyczaj z pełnym powodzeniem.  

Wywodzący się z rodziny żydowskich emigrantów Siegel jedynie powierzchownie czerpał ze starotestamentowego „zasobu”, stąd też zaadaptowane przezeń wątki sprawiają wrażenie dalece spłyconych. Nic zresztą w tym dziwnego, bowiem ówczesny czytelnik, rekrutujący się przeważnie spośród grona wczesnych nastolatków, nie był jeszcze gotowy na pełnokrwisty, komiksowy horror. Niemniej już na wczesnym etapie „kariery” tej postaci dało się odczuć posmak grozy niespotykany w innych magazynach komiksowych. Być może ta okoliczność przyczyniła się do zdobycia przezeń pozycji głównej „gwiazdy” tegoż dwumiesięcznika, co przejawiało się m.in. poprzez okładki „More Fun Comics”.

By jednak jego obecność w ziemskim wymiarze egzystencji w ogóle była możliwa, ponury anioł potrzebował ludzkiego „żywiciela” stanowiącego dlań swoisty łącznik. Ten niełatwy „zaszczyt” przypadł w udziale niejakiemu Jamesowi Corriganowi, który w skutek poczynań bezwzględnych gangsterów wylądował na dnie rzeki w tzw. „betonowych butach”. Paradoksalnie jego śmierć stała się zaczątkiem perypetii Spectre'a, które z większym lub mniejszym powodzeniem trwają po dzień dzisiejszy. Anioł Zemsty zdecydował się na duchową koegzystencje właśnie z duszą Corrigana. Niegdysiejszy detektyw, pozostający w stanie zawieszania pomiędzy życiem a śmiercią przez kolejne dekady pozostawał w symbiozie z tym potężnym bytem, który za jego pośrednictwem bezlitośnie wymierzał sprawiedliwość. Rzecz jasna, wszystko to w złagodzonej formie, adekwatnej do potrzeb czytelników. Nie uległo to zresztą zbytnim modyfikacjom w dobie rewitalizacji herosów tzw. Złotej Ery (czyli właśnie lat czterdziestych), gdy Spectre okazjonalnie gościł na łamach dwumiesięcznika „Showcase”, a nawet doczekał się własnego, choć niestety efemerycznego, tytułu (opublikowano dziesięć odcinków). Tymczasem profil tej postaci, jak mało której, zdawał się adekwatny do dalece bardziej zbrutalizowanych fabuł i aż się prosił o takie właśnie potraktowanie. I rzeczywiście ówczesny rynek opowieści obrazkowych stopniowo ewoluował w tym kierunku.

Ogólny klimat wczesnych lat siedemdziesiątych oraz towarzysząca im brutalizacja obyczajowości sprzyjała konwencji „bardziej serio”. Wszak to wówczas zaistniały produkcje filmowe takie jak: „Życzenie śmierci” (1974 r.) czy „Brudny Harry” (1971 r.). Ten istotny „znak czasu” przejawił się także na kartach komiksów w których zaroiło się od niejednoznacznych moralnie bohaterów. Punisher, Conan (rzecz jasna znany wcześniej z innego medium), Wolverine czy Ghost Rider, to tylko część z długiej listy ówczesnych debiutantów, których raczej nie sposób zdefiniować jako potulnych, stanowiących wzór do naśladowania osobników. Równolegle dało się zauważyć wzrost zainteresowania ezoteryką w jej dalece spopularyzowanej wersji czemu towarzyszył bujny rozkwit ruchu kulturowego znanego jako New Age. Ów wielonurtowy konglomerat opierał się w swym zasadniczym trzonie na przekonaniu o nadchodzącej tzw. Erze Wodnika. W myśl jej ideologów nowa epoka miała charakteryzować się nastawieniem na rozwój duchowy przejawiającym się w kultywowaniu synkretycznej religii opartej na motywach zaczerpniętych m.in. z hinduizmu, chrześcijaństwa oraz kultów neopogańskich. Jak często w podobnych przypadkach także i New Age znalazło swój refleks w kulturze popularnej, w tym także na kartach opowieści obrazkowych. Ghost Rider, ofiara machinacji szatana, to tylko jeden z przykładów licznie wówczas zaistniałych komiksowych horrorów.    

Ponury Anioł zdawał się wręcz idealnie wkomponowywać w tę konwencję. Popyt ukształtował podaż i tym samym decydenci National Comics (obecnie DC Comics) skorzystali z nadarzającej się koniunktury. Michael Fleischer, scenarzysta tworzący na potrzeby takich magazynów jak „House of Secrets” oraz „House of Mystery” zdawał się ku temu szczególnie predestynowany. Wszak na wspomniane dwumiesięczniki składały się głównie opowieści „z dreszczykiem” inspirowane klasycznymi utworami grozy. Bez wahania podjął to wyzwanie i do spółki z legendarnym grafikiem Jimem Aparo, rozpoczął pracę nad cyklem pod wiele mówiącym tytułem „Wrath of the Spectre” („Gniew Spectre”). Rzecz miała swą premierę w początkach 1974 na kartach magazynu „Adventure Comics” i z miejsca wywołała kontrowersje. O takim obrocie sytuacji zdecydowały co najmniej dwa powody.  

Jako pierwszy z nich wypadałoby wymienić przyzwyczajenia czytelników. Spectre, trzeciorzędny, pojawiający się epizodycznie bohater, raczej nie zdobył sobie szerokiego poklasku i de facto mało kto traktował tę postać poważnie. Nie było zresztą ku temu zasadnych przesłanek, bo poza nielicznymi wyjątkami scenarzyści banalizowali charakterystykę „Gniewu Pana” w obawie przed zarzutami oburzonych rodziców, czy też odmowy kolportażu ze strony dystrybutorów (mniej więcej wówczas tym sposobem „ubito” jedną z najdojrzalszych opowieści w dziejach superbohaterskiego gatunku „Green Lantern/Green Arrow”). Obowiązujący w tym czasie Kod Komiksowy skutecznie pętał poczynania co bardziej ambitnych twórców, którzy w komiksie dostrzegali znacznie więcej niż jedynie rozrywkę dla małoletnich. Stąd formuła zaproponowana przez Fleischera okazała się dla co poniektórych zbyt szokująca.

Drugi to jedyny w swoim rodzaju styl Jima Aparo, grafika rozpoczynającego swą karierę w ramach wydawnictwa Charlton (rysował tam m.in. perypetie Nightshade). Bazując na realistycznej, a zarazem nieco ponurej stylistyce Neala Adamsa, Jim wypracował własną i z miejsca rozpoznawalną formułę graficzną do dziś cenioną przez koneserów amerykańskiego komiksu. Przesycona mrokiem atmosfera jego prac, posępne postacie, a przy tym mało optymistyczna wymowa ilustrowanych przezeń scenariuszy – wszystko to sprawiało, że ów twórca jak mało kto nadawał się do rozrysowania opowieści o Duchu Zemsty. Polscy czytelnicy mieli zresztą okazję wielokrotnie podziwiać przejawy działalności Jima w polskim przedruku „Batmana”, gdzie „brylował” (np. „Golem w Gotham” – nr 1/1993) obok m.in. Norma Breyfogle’a. Aparo raczej trudno byłoby uznać za nowatora, niemniej w swojej klasie osiągnął on mistrzostwo, a pozorna archaiczność jego stylistyki korzystnie podkreślała mroczny klimat tworzonych przezeń komiksów. Toteż nie dziwi okoliczność zaangażowania go w projekt z Aniołem Mścicielem w roli głównej.

Efekt przerósł oczekiwania wydawcy, a jeszcze bardziej nie w pełni gotowych na tego typu fabuły czytelników. „Wrath of the Spectre” miał z założenia stanowić „miękki” horror w klimacie telewizyjnych dram. Tymczasem duet Fleischer/Aparo zdecydowali się pójść na przysłowiową całość. Zamiast opowiastek z morałem, w których Duch Zemsty stawał w szranki ze szpiczastobrodymi czarownikami, czy też poślednimi demonami o kuriozalnym wizerunku, obaj panowie zafundowali fanom tej konwencji opowieść o rozdartym wewnętrznie Jimie Corriganie, który ze względu na swą symbiozę z niebiańskim bytem nie jest w stanie zaznać spokoju wiecznego. Ani żywy, ani umarły pozostaje w stanie mało dlań komfortowego „zawieszenia”. Nie dość na tym niepohamowany imperatyw mściwej nadistoty wymusza na nim partycypowanie w wymierzaniu sprawiedliwości, co częstokroć przybiera formy, które mogłyby zdruzgotać niejedną silną psychikę.  

W tym momencie pojawia się kolejny czynnik decydujący o wyjątkowości tej opowieści (rzecz jasna jak na czasy jej zaistnienia). Drastyczna metodyka stosowana tu przez Ducha Zemsty dalece odbiega od tego, z czym do tej pory mieli do czynienia odbiorcy tytułów z jego udziałem. Spectre przestał patyczkować się ze swymi oponentami załatwiając z nimi sprawę krótko i treściwie. Poćwiartowanie złoczyńcy piłą tarczową, czy też stopienie niczym woskową kukłę być może obecnie nie robi wrażenia na „zaprawionych w boju” znawcach horroru typu gore. Niemniej na etapie wczesnych lat siedemdziesiątych było to istotne novum. Warto przy tym pamiętać, że mowa tu o medium, które w niemałym trudzie dopiero wybijało się z pozycji rozrywki przeznaczonej dla dzieci i wczesnych nastolatków. Wszystko to przypominało formuły narracyjne i graficzne stosowane w komiksach już we wczesnych latach pięćdziesiątych, które skutecznie wyeliminowano za pomocą Kodu Komiksowego wprowadzonego w roku 1954. Ów Kod stanowił rodzaj umowy pomiędzy ówczesnymi wydawcami, którzy w skutek nacisków społecznych (głównie zafrapowanych rodziców i co bardziej gorliwych psychoterapeutów) zdecydowali się poddać regulacji sygnowane przez nich magazyny komiksowe. Z obecnej perspektywy zasadność zaistnienia tegoż Kodu zdaje się być usprawiedliwiona, tym bardziej, że takie wydawnictwa jak EC Comics czy też Atlas istotnie nieco przeszarżowały. Niestety piewcy obostrzeń również zbyt dalece zagalopowali się w swej gorliwości, co na długie lata przyhamowało rozwój komiksu jako medium tworzonego z myślą o dojrzalszych czytelnikach. Musiały upłynąć niemal dwie dekady by w „murze” tej nietypowej cenzury zaistniały pierwsze wyłomy.

Zgodnie z oczekiwaniami twórców (a zarazem ich obawami) „Wrath of the Spectre” wzbudził nie mało kontrowersji. Prędko dali o sobie znać oburzeni rodzice, czemu w sumie nie sposób się dziwić, bo jak do tej pory na łamach „Adventure Comics” dominowały niewinne w swej wymowie opowiastki z udziałem Supergirl, Black Orchid czy młodocianego Legionu Superbohaterów. Tymczasem idealnym wręcz miejscem dla fabuły Fleischera zdawały się raczej magazyny tego sortu co „Unexepcted” czy „Witching Hour”. Widać jednak zamieszczenie tej mini serii w ramach pierwszego z wspomnianych pism miało na celu próbę wyjścia z dojrzalszymi historiami także w obręb konwencji superbohaterskiej. W skutek protestów zarząd wydawnictwa zdecydował się sfinalizować cykl o Spectre latem 1975 roku wraz z numerem 440 „Adventure Comics”. Jim Aparo przystąpił do ilustrowania przygód Aquamana, a Michael Fleischer wciąż kontynuował swą współpracę z redakcjami m.in. „House of Secrets” oraz „Phantom Strangera”. Zbyt śmiały jak na ówczesny moment dziejowy cykl „zawisł w próżni” bez stosownego zakończenia, a gotowy scenariusz ciągu dalszego zaległ na dnie szuflady jego twórcy. Na szczęście do czasu…

Minęły długie lata… Zmienił się świat, zmieniły się też realia komiksowego biznesu. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych DC Comics usiłowało przynajmniej część ze swych tytułów ukierunkować na starszego i bardziej wyrobionego czytelnika. Trzeba przyznać, że ów trud wieńczony był zazwyczaj powodzeniem, bo takie serie jak „Animal Man”, „Green Arrow vol.2” czy „The Question” znajdowały liczne grono nabywców. Zapewne z tego względu sięgnięto po niedokończoną fabułę Fleischera w przekonaniu, że tym razem rynek bezproblemowo „strawi” ów tytuł. Pomiędzy majem a sierpniem 1988 roku czteroczęściowa konkluzja „Wrath of the Spectre” trafiła do dystrybucji nie wzbudzając jednak większego zainteresowania. Wymowa tej opowieści nie miała i nie mogła już mieć tego ciężaru gatunkowego, co kilkanaście lat wcześniej. Czytelnicy najzwyczajniej w świecie za dużo już obejrzeli i przeczytali. Niejako zwieńczeniem wypada uznać publikacje całości cyklu w postaci wydania zbiorczego w maju 2005 roku – zaledwie na dwa miesiące przed śmiercią Jima Aparo…

Czy współcześnie ów tytuł może wydać się interesujący miłośnikom opowieści grozy ? Przy odrobinie dobrej woli oraz tolerancji dla nieco archaicznych rozwiązań formalnych, jak najbardziej tak. Nierzadko zdarza się, że obecne pokolenie twórców horroru z pełną premedytacją archaizuje stylistykę swoich utworów. Niniejszy zabieg zazwyczaj ze zrozumieniem przyjmowany jest przez ogół fanów gatunku, bo przy jego fortunnym wykorzystaniu opowieść nabiera unikalnego klimatu. Medium komiksowe nie jest pod tym względem wyjątkiem, o czym świadczy mnogość opowieści z m.in. przywoływanego magazynu „House of Secrets”. I w takich też kategoriach wypadałoby zapoznawać się z niniejszym komiksem, który nic nie stracił z swego ponurego nastroju. Przy okazji można też prześledzić zmiany w warsztacie twórczym Jima Aparo jakie zaistniały w przeciągu lat powstawanie tegoż cyklu. Dla fanów superbohaterskiego horroru to wciąż niekwestionowany klasyk.

 

Tytuł: „Wrath of the Spectre”

Scenariusz: Michael Fleischer

Ilustracje: Jim Aparo

Czas publikacji: maj 2005 roku

Wydawca: DC Comics

Druk: kolor

Oprawa: miękka

Format: 17 x 26

Liczba stron: 200

Cena: 19.90$

 

Wydanie zbiorcze zawiera opowieści pierwotnie opublikowane na łamach magazynu „Adventure Comics” nr 431-440 (styczeń 1974-sierpień 1975) oraz nimi-serii „Wrath of the Spectre” nr 1-4 (maj-sierpień 1988 roku).

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...