III FMF w Krakowie. Relacja z koncertu finałowego

Autor: Maciej "Levir" Bandelak Redaktor: Levir

Dodane: 31-05-2010 16:25 ()


 

Korekta: Motyl

 

W dniach 19-22 maja 2010 r. odbył się po raz trzeci krakowski Festiwal Muzyki Filmowej. Impreza w krótkim czasie wyrosła na godnego konkurenta największych festiwali tego typu w Europie (w Ubedzie, Gandawie oraz na Teneryfie). Przez trzy dni melomani mieli okazję po raz kolejny posłuchać muzyki filmowej wykonywanej na żywo, posłuchać zaproszonych gości w Akademii Festiwalowej, porozmawiać z nimi osobiście czy zdobyć autograf.

 

Tradycyjnie w ostatni dzień festiwalu kulminacyjnym koncertem był pokaz Władcy Pierścieni (trzeciej i ostatniej części, czyli Powrotu Króla) na wielkim ekranie z muzyką do filmu wykonywaną na żywo przez orkiestrę Sinfonietta Cracovia, chór Pro Musica Mundi i solistkę - Kaitlin Lusk - dyrygowanych przez Ludwiga Wickiego. Organizatorzy od pierwszej edycji obiecywali, że pojawi się sam Howard Shore, autor muzyki do Władcy…, a on tymczasem dwukrotnie przesyłał nagrane pozdrowienia. Wreszcie jednak dopięto swego i kompozytor przy burzy oklasków pojawił się na scenie (wcześniej oczywiście można było go spotkać w Akademii Festiwalowej i na koncertach w poprzednich dniach). Wygłosił krótkie przemówienie ciesząc się ze swojej obecności i obiecując kolejną wizytę (swoją drogą zawsze mnie śmieszy jak zaproszony gość rozpływa się w zachwytach nad danym miejscem, niezależnie kto jest tym gościem, bo przecież nie powie, że miejsce jest beznadziejne i w ogóle to chciałby być zupełnie gdzie indziej).

 

Nim jednak przejdę do samej projekcji należy się kilka uwag od strony organizacyjnej. Jakoś ostatni festiwalowy dzień ma pecha do pogody. Poprzednio burza zniszczyła ekran i trzeba było czekać na nowy, co znacznie opóźniło projekcję, a teraz zdarzyła się powódź, która zalała krakowskie błonia, skutkiem czego pokaz został przeniesiony z centrum Krakowa na samiutkie peryferia Nowej Huty, do wielkiej hali koncernu Accelor Mittal. Ta niezawiniona przez organizatorów zmiana miała swoje plusy i minusy. 

 

Niewątpliwie największym plusem był fakt, że było sucho i ciepło (wbrew wcześniejszemu komunikatowi organizatorów, że na hali będzie zimno). Organizowanie wieczornej, plenerowej imprezy w maju, gdy noce są nadal zimne powoduje, że albo trzeba mieć ze sobą niemal zimowe wdzianko (lub wręcz śpiwory, którymi w poprzednim roku co poniektórzy się zawijali), albo widz mniej więcej w połowie filmu zaczyna szczękać zębami i zamiast czerpać przyjemność z pokazu klnie w myślach i odlicza minuty do końca, by jak najszybciej wstać i zacząć się rozgrzewać. Drugim plusem była kwestia wpuszczania widzów na teren huty. Poprzednio organizatorzy dali ciała na całej linii, wpuszczając ludzi na niedługi czas przez początkiem imprezy (na dodatek sfrustrowanych informacją o opóźnieniu), gdy zgromadzony tłum napierał na kordon ochroniarzy i niewielkie przejście, które zresztą zostało samoistnie poszerzone przez nacisk zgromadzonych. Tym razem brama huty okazała się dobrym rozwiązaniem, ponieważ wymuszała w miarę uporządkowaną kolejkę. Wejście obyło się więc sprawnie i bezboleśnie. Tuż za bramą na widzów czekały autobusy, które zabierały zgromadzonych i podwoziły na miejsce pokazu (dobre 2-3 km w głąb huty). Ściśnięci niczym w samych godzinach szczytu ludzie, mimo wszystko zachowywali humor w trakcie jazdy, podbudowując klimat stwierdzeniami typu "wjeżdżamy w głąb Mordoru", choć krajobraz przypominał bardziej obóz koncentracyjny. 

 

Sama hala swoimi rozmiarami robiła wrażenie mieszcząc kilka tysięcy ludzi wraz z obsługą festiwalu i różnymi stoiskami. Niemniej przeniesienie imprezy do hali miało swój wymiar techniczny, niestety negatywny. A dokładniej akustyczny. O ile na scenie na błoniach instalowano potężne nagłośnienie, o tyle tu (choć wymiary hali na to pozwalały, lecz ucierpiałaby na tym akustyka) nie można było zainstalować całego sprzętu. Wydaje mi się jednak, że można było się pokusić o większą ilość, bowiem zamontowano jedynie dwa wiszące głośniki. Łudziłem się, że gdzieś po bokach hali, w ciemnościach, umieszczono boczne głośniki co dawałoby efekt dźwięku przestrzennego, jak to było na błoniach. Szybko jednak zostałem sprowadzony na ziemię, nic takiego nie było. Dwa głośniki z przodu i tyle. Również sam ekran wydawał mi się mniejszy niż ubiegłoroczny, choć możliwe, że ściany hali tworzyły taką złudną perspektywę.

 

Punktualnie o 21 rozpoczęły się przemówienia, również wspomnianego wyżej Howarda Shore’a, a kwadrans później rozpoczęto projekcję Powrotu Króla. Dwukrotnie słyszałem już jak brzmi muzyka do Władcy Pierścieni na żywo. Przyszedł raz trzeci, i znów muszę stwierdzić, że orkiestra wykonała tytaniczną pracę, jeszcze bardziej okazałą niż poprzednio, bowiem muzyka do Powrotu Króla nie dość, że jest najdłuższą z całej trylogii to również najbardziej dopracowaną i skomplikowaną. Chylę czoła przed wykonawcami. Oczywiście niemożliwą jest rzeczą by bez całej komputerowej techniki odwzorować dokładnie taką samą partyturę co na płycie, z tego też powodu to co dało się słyszeć podczas projekcji było zmodyfikowane w stosunku do oryginału. Niekiedy wyszło to na dobre, niekiedy nie bardzo. Na pewno jednym z najlepszych momentów projekcji była scena zapalania wielkich ogni wzywających Rohan na pomoc Gondorowi. Nie dość, że uważam ten utwór za najlepszy na całej ścieżce to jeszcze wygranie go z całą orkiestrową mocą sprawiło, że przez kilka minut po plecach chodziły mi ciarki. Wychwyciłem tylko jeden moment, który nie został zagrany perfekcyjnie. Scena, w której Merry i Pippin tańczą podczas uczty w rytm muzyki o irlandzkich korzeniach wybitnie przerosła solistkę (albo solistę, siedziałem za daleko by zauważyć), jej "moment" wypadł bardzo blado, nierówno i do tego cicho (zapewne już dużo lepiej zagrałby to dowolny skrzypek z kapeli szantowej bądź irlandzkiej, który jest za pan brat z tego typu utworami). Słabo wypadły też kotły i perkusja, lecz to już wina nagłośnienia. Poza tym perfekcja i zasłużone owacje na stojąco. 

 

III Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie dobiegł końca przynosząc moc wrażeń, których nie umniejszały zmiany wprowadzone pod wpływem niesprzyjającej aury. Impreza z roku na rok staje się coraz większa, przyciągając rzesze ludzi, dzięki czemu muzyka filmowa zaczyna w naszym kraju wychodzić z cienia. Należy mieć nadzieję, że organizatorom nie zabraknie zapału ani środków finansowych i kolejne edycje będą jeszcze większe, z jeszcze większą liczbą atrakcji. Za rok być może rozpocznie się kolejna trylogia, Piraci z Karaibów, która to moim zdaniem będzie mimo wszystko jeszcze większym wyzwaniem dla orkiestry. Choć nie tak rozbudowana jak muzyka do Władcy Pierścieni to jednak w dużo mniejszym stopniu przystosowana do zagrania jej na żywo. Jeśli potwierdzą się te informacje, czekanie na kolejną edycję stanie się jeszcze bardziej niecierpliwe niż obecnie. Życzę sobie również, aby w końcu udało się uczestniczyć we wszystkich atrakcjach festiwalu, a nie tylko w koncercie finałowym.

 

Relacje z lat poprzednich:

Relacja z I FMF

Relacja z II FMF

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...