"Harry Potter i Insygnia Śmierci" część I - recenzja druga

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 24-11-2010 06:53 ()


Nowa jakość

 

Przyznam się, że nigdy nie byłem miłośnikiem filmów o przygodach Harry’ego Pottera. Jednakże będąc wielkim fanem książek nigdy nie mogłem sobie odmówić (niekiedy wątpliwej) przyjemności porównywania powieści z ich adaptacjami. Generalnie moje odczucia dotyczące filmów oscylowały pomiędzy zażenowaniem a czystą nienawiścią kierowaną pod adresem reżysera i lektorów, podkładających głosy w polskiej wersji językowej. Moje oczekiwania zaspokoiła dopiero część piąta, szóstej nie widziałem, a teraz przyszedł czas na zapoznanie się z magnum opus, grande finale całej serii. Po wizycie w kinie muszę jasno stwierdzić jedno. Najnowszy film o przygodach chłopca, który przeżył, zdecydowanie reprezentuje sobą coś nowego. Czy jest to nowa jakość czy raczej kolejny powód do zgrzytania zębami?

 

Adresat nieznany

 

Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie w „Insygniach Śmierci” był problem ze stwierdzeniem, do kogo tak naprawdę adresowany jest film. Scenarzysta wyraźnie wychodzi z założenia, że odbiorca zaznajomiony jest z książkami lub przynajmniej z filmami. Osoby z poza kręgu fanów przygód okularnika z blizną poczują się zagubione i zdezorientowane. Co więcej, odniosłem wrażenie, że film nie może zdecydować się czy jest produkcją familijną czy quasi horrorem. Za pierwszą opcją silnie przemawia fakt, że bądź co bądź jest to obraz o Harrym Potterze. Choć sama autorka książki przyznaje, że jej powieści są coraz bardziej mroczne, nie zmienia to faktu, że wciąż jest to literatura przygodowa przeznaczona dla młodzieży. Film natomiast w swojej warstwie wizualnej i dźwiękowej (o czym szerzej poniżej) bliższy jest produkcjom grozy. Sceny takie jak otwarcie medalionu Voldemorta, baśń o trzech braciach, wizje Harry’ego czy wizyta w dolinie Godryka potrafią naprawdę przerazić i z pewnością stanowią doskonały przykład i źródło inspiracji dla „prawdziwych” horrorów. Z drugiej strony Harry tańczący z Hermioną czy dopinający sukienkę Ginny, głupawe miny Rona w mgnieniu oka rujnują budowany klimat. Całe napięcie momentalnie pryska niczym mydlana bańka. Oba te fakty sprawiły, że odebrałem film jako bardzo nierówny. Obok naprawdę mocnych, nastrojowych i dobrze zrealizowanych scen znalazło się tu dużo zapychaczy wprowadzających do opowieści dłużyznę i znudzenie.

 

Harry i Hermiona w jednym namiocie stali...

 

Ogromnym minusem filmu jest fakt, że niemal cały czas skupia się jedynie na wymienionej w tytule parze bohaterów. Interakcje pomiędzy parą przyjaciół wypełniają lwią część dzieła i jednocześnie stanowią jego najsłabszy element. Apogeum opisywanej sytuacji jest szereg scen obrazujących tułaczkę czarodziei po odejściu Rona. Pozwolę tu sobie zacytować słowa, które usłyszałem wychodząc z kina: „lepszym tytułem byłby „Harry Potter i wielki kemping””. Niestety muszę się zgodzić z tą opinią. Po mocnych pierwszych 30 minutach projekcji tempo wyraźnie zwalnia i utrzymuje się na poziomie żółwia-anemika aż do samego końca, z rzadka jedynie punktowane intensywnymi i pełnymi napięcia scenami akcji. Oglądając „Insygnia...” wyraźnie czułem rytm na ¾ - co trzy sceny nudne dane mi było zobaczyć jedną ciekawą oraz intrygującą. Nie rozumiem też dlaczego reżyser i scenarzysta tak bardzo uwzięli się, aby stworzyć sztuczny, romantyczny trójkąt Harry-Ron-Hermiona. O nietrafności tego pomysłu wyraźnie świadczy zachowanie widowni, która regularnie wybuchała śmiechem będąc świadkami nieporadnych relacji interpersonalnych trójki przyjaciół.  Smutny jest też fakt, że w „Insygniach...” zmarginalizowano udział innych bohaterów. Jedyna postać, o której można powiedzieć, że występuje w filmie poza głównymi protagonistami, to znakomicie zagrany Lord Voldemort. Gdy Sami Wiecie Kto wkracza na scenę wyraźnie czuć bijącą od niego aurę mrocznej majestatyczności i cichej groźby. SWK nie krzyczy, nie miota się, nie szaleje bez potrzeby. Jest jak dzika bestia zamknięta w kruchej klatce. W jego oczach wyraźnie widać trawiące go szaleństwo. Nieobliczalny i nieprzewidywalny doskonale wpisuje się w rolę zła ostatecznego. Co do innych bohaterów to można powiedzieć, że gdzieś tam sobie są, czekają pokornie na swoją kolej, aby wypowiedzieć kilka zdań i zniknąć.

 

Scenografia i stukostrachy

 

Na prawdziwą pochwałę zasługują warstwy wizualna i dźwiękowa. Scenografia oraz krajobrazy nasycone zimnymi barwami potęgują uczucie zaszczucia i niepewności. W filmie pokazano nam wszystkie ważne dla fabuły książki miejsca w sposób sugestywny i, w przeciwieństwie do poprzednich części filmu, nie kiczowaty. Dwór Malfoyów jest odpowiednio mroczny, a nowe ministerstwo magii przytłaczające i opresywne. Odbiorca wyraźnie odczuwa wiszącą w powietrzu atmosferę niemal totalitarnego terroru. Wyludnione lasy, gdzie szukają schronienia bohaterowie, pełne są przygnębienia i beznadziei. Wszystko to ukazano wyraziście oraz w najdrobniejszych szczegółach, co pozwala widzowi zanurzyć się w świecie w sposób, z jakim nie zetknąłem się do tej pory w produkcjach o Harrym Potterze. Posunę się w tym momencie do stwierdzenia, że najnowszy HP przypomina mi pod tym względem filmy o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana. Scenografowie części siódmej uzyskali poziom realizmu, który pozwala sądzić, że podobnie jak Człowiek Nietoperz, świat Harry’ego naprawdę istnieje tuż obok naszego. Scenografów w budowaniu nastroju dzielnie wspomagają muzycy, którzy stworzyli ścieżkę dźwiękową doskonale podkreślającą wydarzenia rozgrywające się na ekranie. Sekwencjom quasi horrorowym towarzyszą lekko szalone, rozedrgane i budzące niepokój dźwięki, ładunek emocji niesiony przez sceny akcji wzmacnia dramatyczna i pełna dynamizmu muzyka. Na osobną pochwałę zasługują wszelkie efekty dźwiękowe towarzyszące zarówno rozmaitym magicznym fenomenom, a także rzeczom tak przyziemnym jak eksplozje i wybuchy.

 

Podsumowanie

 

„Insygnia Śmierci” to film bardzo nierówny zarówno w warstwie merytorycznej oraz warsztatowej. Kilka świetnych scen (otwarcie medalionu, baśń o trzech braciach) rozsiano po ogólnie dłużącym się i dość nudnym obrazie. Z drugiej strony efekty specjalne, warstwa dźwiękowa i scenografia stoją na poziomie od wysokiego po niemal doskonały. Wszystko to sprawia, że trudno jest ocenić najnowszą część sagi. Po długim namyśle muszę jednak stwierdzić, że „Insygnia...”, ze względu na dłużyznę scenariuszową, marginalizację postaci i wątków, są filmem jedynie średnim. Kilka doskonałych scen z pewnością nie może pociągnąć całej produkcji do góry, choć warto ją obejrzeć choćby dla nich. Jeśli oceniać miałbym tylko fabułę i scenariusz film otrzymałby 4 punkty w dziesięciostopniowej skali, jeśli tylko stronę techniczną, aż 8. Ostateczna ocena to 6/10 – nieco powyżej średniej.

 6/10

Tytuł: "Harry Potter i Insygnia Śmierci" część I

Reżyseria: David Yates

Scenariusz: Steve Kloves

Obsada:

  • Daniel Radcliffe
  • Rupert Grint
  • Emma Watson
  • David Thewlis
  • Helena Bonham Carter
  • Alan Rickman
  • Brendan Gleeson
  • Bonnie Wright
  • Ralph Fiennes
  • Julie Walters
  • Robbie Coltrane
  • Tom Felton
  • Bill Nighy

Muzyka: Alexandre Desplat

Zdjęcia: Eduardo Serra

Montaż: Mark Day

Czas trwania: 146 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...