„Blueberry - wydanie zbiorcze” tom 4 – recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 19-04-2015 15:33 ()


Zdawać by się mogło, że wyszczekany Mike Bluberry podzieli los bohaterów takich jak Storm, Sláine czy Christopher z kart „Rozbitków czasu”. Tak się bowiem złożyło, że wedle deklaracji przedstawicieli Egmontu również ów śmiałek europejskiego komiksu nie zdołał zaskarbić sobie odpowiednio licznej publiki wśród polskich czytelników. To zaś przełożyło się na zawieszenie publikacji jego przygód w naszym kraju. Jak się jednak okazało wydawca zdecydował się dać tej serii kolejną szansę.

Tym samym, po niemal trzech latach od poprzedniego spotkania z brawurowym kawalerzystą, nareszcie jest okazja by zapoznać się z jego dalszymi perypetiami. Jak pamiętają czytelnicy tego cyklu, finał poprzedniego wydania zbiorczego do nadmiernie optymistycznych nie należał. Blueberry został oskarżony o sprzeniewierzenie skarbu Konfederatów i skazany na trzydzieści lat odsiadki w Francisville, jednym z najcięższych więzień wojskowych w Stanach Zjednoczonych. Nie dziwi zatem znacznie odmieniony wygląd naszego bohatera. Wyniszczony półrocznym pobytem w owym osobliwym „pensjonacie” przypomina co najwyżej cień krzepkiego niegdyś pokerzysty, który potrafił wyjść obronną ręką z najbardziej nawet karkołomnych tarapatów.

Tym razem jednak wszystko wskazuje, że dni Blueberry’ego są już policzone. Komendant tej placówki robi bowiem co w jego mocy, aby skazaniec skutecznie zamęczyć wydobywając zeń przedtem miejsce ukrycia fortuny z którą usiłował ulotnić się prezydent Konfederacji, Jefferson Davies. Jak się jednak okazuje rzeczony dowódca tej placówki, niejaki Kelly, ma wobec więźnia swoje własne plany. To właśnie one okazują się siłą napędową kolejnej fascynującej opowieści z udziałem bohatera najbardziej udanego westernu w dotychczasowych dziejach komiksu europejskiego. Szlak wytyczony przez Kelly’ego zawiedzie go z Alabamy aż do usytuowanej w stanie Kolorado mieściny o znajomo brzmiącej nazwie Durango. Podróż zaplombowanym wagonem wypełnionym wypłatami dla górników okolicznych kopalni staje się dlań dobrą okazją do ucieczki. Pytanie tylko czy bieg wydarzeń aby na pewno wynika z natłoku przypadków czy też jest odgórnie inscenizowany w ściśle określonym celu…

Co tu kryć: scenarzysta tej serii ani trochę nie traci zapału do pakowania swego bohatera w masę kłopotów. Zdawało się, że gorzej niż w końcówce poprzedniego zbioru być już nie może. A jednak Charlier udowadnia, iż w zanadrzu ma dla Blueberry’ego taką moc „atrakcji”, że raz za razem wychodzi mu to przysłowiowym bokiem. Jak zapewne nie trudno się domyślić zdegradowany kawalerzysta zwykle z powodzeniem wydobywa się z ciągnących się za nim opresji. Nie przychodzi mu to jednak łatwo i zapewne co bardziej wrażliwy czytelnik ma szansę nabawić się przy lekturze tego tomu rozstroju nerwów. Zwrotów akcji ewidentnie tu nie brak, choć autor skryptu tradycyjnie usiłuje rozładować napięcie odrobiną sztubackiego humoru. Żywotność i zaradność tytułowego protagonisty tej serii jest wręcz niebywała. Przy czym nawet pomimo ogólnego wygadania wkomponowanych w tę opowieść osobowości nie ma tu mowy o przesyceniu jej nużącymi tekstami. Kwestie dialogowe znamionuje konkret, ale też właściwe uchwycenie charakterologicznej natury wypowiadających się postaci. Nie zabrakło przy tym co najmniej kilku fabularnych niespodzianek. Próżno wypatrywać tu jakichkolwiek dłużyzn i raczej niełatwo oderwać się od tej emocjonującej opowieści, która zachowuje wysoki poziom poprzednich albumów. Daje się natomiast odczuć niepowetowaną absencję Jima McClure’a, jednej z najbardziej urokliwych osobowości tej serii. Zwłaszcza, że ów admirator wszelkich odmian whisky wnosił do wcześniejszych fabuł sporo komicznego urozmaicenia. Pozostaje mieć nadzieję, że będzie mu dane jeszcze powrócić na kartach kolejnych tomów „Blueberry’ego”. Oby tylko nie zabrakło okazji do prezentacji ich polskich wersji. Na ten moment polska filia Egmontu zapowiedziała piąte wydanie zbiorcze, na które złożą się kolejne trzy tomy cyklu: „Złamany Nos”, „Długi marsz” i „Plemię widmo”. 

Wizualnie bez niespodzianek: mistrz jak zwykle zachwyca. Mnogość zastosowanych tu ujęć kompozycyjnych oraz skala pieczołowitości w oddaniu realiów Środkowego Zachodu okresu tzw. rekonstrukcji (tj. momentu dziejowego, w którym rozgrywa się ta opowieść) jest wręcz fantastyczna (mimo że paradoksalnie mamy do czynienia z westernem). Na podstawie tego albumu możliwości plastyczne Jeana Girauda jawią się jako wręcz nieograniczone. Swobodnie modyfikuje on swój styl z łatwością przechodząc od syntetycznych form ku wycyzelowanym detalom. Trafnie ujął on wycieńczenie Blueberry’ego wskutek jego pobytu w więzieniu oraz stopniowy powrót rzeczonego do formy. Tradycyjnie istotną rolę odgrywa przemyślana kolorystyka. Zarówno przyroda jak i architektura prezentują się w wykonaniu Moebiusa bezbłędnie; podobnie zresztą jak gestykulacja i mimika bohaterów zaangażowanych w ramy tej historii. Ponadto przekonująco oddano zarówno sceny statyczne jak i sekwencje akcji. Krótko pisząc: prawdziwa uczta dla oka.

Całe szczęście, że wbrew wcześniejszym deklaracjom seria jednak jest kontynuowana. Oby do pełnego zaprezentowania wszystkich cykli z udziałem – jak zwykli zwać Blueberry’ego rodzimi mieszkańcy Wielkich Prerii – Złamanego Nosa.

 

Tytuł: „Blueberry – wydanie zbiorcze” tom 4

  • Tytuły oryginałów: „Blueberry t. 16: LesHors –La-loi; t. 17: Angel Face”
  • Scenariusz: Jean-Michel Charlier
  • Rysunki: Jean Giraud
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data premiery: 7 kwietnia 2015 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 29,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 96
  • Cena: 69,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus