"True Detective" sezon 2, odc. 4 - recenzja

Autor: Marcin Waincetel Redaktor: Motyl

Dodane: 14-07-2015 15:01 ()


Nowi detektywi zatrudnieni przez Nica Pizzolato są zauważalnie różni od swoich wielkich poprzedników. Chociaż ponownie dostrzegamy zmagania z rodzinnymi problemami, to trudno jest już wyłapać wspólne punkty łączące śledztwo. Niestety, wewnętrzne konflikty bohaterów zaczynają coraz bardziej irytować. Wszystko zmienia się jednak, gdy stróżowie prawa przystępują do działania, a rozmyślania zostają zagłuszone przez salwy z karabinów.

Właściwie nie sposób jest jednoznacznie stwierdzić, na czym dokładnie opierał się najnowszy epizod. Sprawa zabójstwa Caspera pozostaje bowiem wielką niewiadomą. Velcoro i Bezzerides trafiają co prawda na kolejne tropy łączące ofiarę, burmistrza i wpływowych mieszkańców miasta Vinci, swoje informacje dokłada także ojciec pani szeryf, uduchowiony hipis, który prowadzi własny ośrodek terapeutyczny, w dalszym ciągu czekamy jednak na to, kto i dlaczego mógł właściwie spowodować śmierć biznesowego partnera Franka Semyona... Nie chodzi o rozwiązanie, natomiast inteligentne wprowadzenia w meandry zajścia.

Kryminalne tło jest sposobem na ukazanie gangsterskich porachunków. Semyon stara się wzmocnić swoją sferę wpływów, badając przy okazji okoliczności zabójstwa. Wątek Vaughna ma jednak zasadniczą słabość, którą jest sam... aktor. Amerykanin potrafi wykrzesać z siebie niekiedy pokłady dzikich emocji, jak wtedy, gdy staje do walki nie tyle na słowa, co na pięści. Przez zasadniczą część akcji jest on jednak nieprzekonujący w sposobie załatwiania pół-legalnych interesów. Do całości dochodzi jeszcze kwestia braku potomstwa, a więc niemożności przekazania interesu w ręce naturalnego następcy. Rolę uzupełniającą spełnia tutaj aktorka Kelly Reilly – nieco wyciszona, dosyć spolegliwa żona Semyona, będąca również jego najlojalniejszą doradczynią.

 

Gdzieś na uboczu pozostała dwójka detektywów prowadzących sprawę, a zatem główną intrygę. Ray Velcoro błąka się gdzieś pomiędzy gangsterami i skorumpowanym urzędem, nie chcąc zostać wyłącznie facetem od czarnej roboty. Nie pozwala na to przywiązanie do syna oraz sentyment do ojca, byłego funkcjonariusza policji. Bohater Farrella jest jak dotąd najbardziej skomplikowany, przez co zwyczajnie interesujący. Inaczej jest zaś z postacią, w którą wciela się McAdams. Detektyw pochodząca z rozbitej rodziny nie radzi sobie z życiem uczuciowym, prowadzi to do wplątania w obyczajowy skandal w pracy, nie pierwszy zresztą w tym serialu. Bezzerides miała być w zamierzeniu kobietą silną, prezentuje się zaś... słabo. Szkoda, że bronią nie są tutaj emocje, a noże schowane w policyjnym odzieniu.

W całości nie mogło zabraknąć losów Paula Woodrugha. Ponownie skoncentrowano się na homoseksualnych doświadczeniach weterana wojennego i nieszczęśliwym związku z kobietą, która już wkrótce będzie oczekiwać jego dziecka. Postać odgrywana przez Taylora Kitscha nie wnosi do całego widowiska naprawdę nic istotnego, pozostając za nawiasem głównej akcji. Woodrugh jest uosobieniem traum niektórych żołnierzy, zmagających się z powrotem do normalności. Być może ta historia mogłaby się bronić samodzielnie, w połączeniu z resztą wątków jest jednak bardzo niespójna. Tym bardziej dziwić może fakt, że przez chwilę zawieszony policjant drogówki wpada na ślad Meksykanina powiązanego ze sprawą Caspera. Po tym zaś... 

...następuje coś zupełnie nieoczekiwanego. Jakież może być zdziwienie, ale także fascynacja, gdy obyczajowe, zwyczajnie nużące rozterki niespodziewanie zostały zastąpione przez dynamiczne wydarzenia rodem z najlepszego kina policyjnego. Wcześniejszy postulat o zwiększeniu intensywności akcji został zatem spełniony. Na całe szczęście.

 

Dziesięciominutowa sekwencja policyjnej obławy na meksykańską dzielnicą w sporej mierze rekompensuje wcześniejszy festiwal komunałów o przywiązaniu do rodziny, szukaniu wewnętrznej sprawiedliwości, ustaleniu porządku. Absolutnie brawurowo poprowadzono pościg, strzelaninę, osaczenie policjantów, a także śmierć niektórych z funkcjonariuszy. Nie zabrakło przy tym sporej dawki brutalności, co do tej pory właściwie się nie zdarzało. Mało tego, trójka głównych aktorów stojących po stronie prawa, nareszcie pokazała prawdziwy wachlarz emocji – od skupienia na wykonywanym zadaniu, zimnej krwi, jaką powinien mieć w sobie każdy glina w chwilach próby, aż po przejmujący strach czy momenty zwątpienia. Podobnych sytuacji brakuje w całym serialu.

Na dobrą sprawę można odnieść wrażenie, że ciągle ogląda się jeden i ten sam odcinek. Bez przełomów, miejsc autentycznie interesujących, takich, które zmieniłyby coś w życiu bohaterów, jak i odbiorców serialu. Gdy twórcy postanawiają jednak skupić się na akcji, okolicznościach ekstremalnych, wtedy „True Detective” zyskuje niebywałego kolorytu. To jednak za mało, żeby uznać całość za satysfakcjonujące doświadczenie. Na razie nie jest to serial, na który zasługujemy. A mimo to... zapewne będziemy trwać w nadziei, że coś się zmieni.


comments powered by Disqus