„Star Wars" - „Karmazynowe Imperium" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 27-07-2016 22:59 ()


Odkąd pojawili się w „Powrocie Jedi” w roli osobistej straży samego Imperatora Palpatine’a, Imperialni Gwardziści cieszyli się nieustannym zainteresowaniem fanów. Kim byli? Co kryło się pod ich płaszczami? Byli elitą elit, a może ceremonialnymi strażnikami bez większego pojęcia o walce? Na te i kilka innych pytań przyszło nam czekać do 1997 roku, kiedy to w sprzedaży ukazał się komiks o interesującej nazwie „Karmazynowe Imperium”. W Polsce wydano go już dwukrotnie, w obu przypadkach przez wydawnictwo Egmont. Pierwszy raz miało to miejsce w 2002 roku, a drugi właśnie teraz – w ramach popularnej serii Legendy. Czy po wielu, wielu latach, ten legendarny, tak dosłownie, jak i w przenośni komiks trzyma swój poziom?

Jego głównymi bohaterami są dwaj imperialni gwardziści, Kir Kanos i Carnor Jax. Na wstępie dowiadujemy się, że Kanos próbuje dopaść Jaxa, nowego przywódcę Resztek Imperium, za to, że ten zdradził odrodzonego Imperatora. W tę rywalizację wplątuje się oczywiście Nowa Republika, a ponieważ wróg mojego wroga jest moim przyjacielem... sami wiecie, jak to działa. „Karmazynowe Imperium” to bez wątpienia jedna z najciekawszych opowieści o vendetcie w historii Star Wars. Choć nominalnie to Kir Kanos jest jej pozytywnym bohaterem, zarówno on, jak i Jax są bezwzględni i realizują swoje przeciwstawne cele bez oglądania się na koszty. Rzadko gdzie w Star Wars dostajemy historie, w których Imperialni walczą z Imperialnymi, a jeszcze rzadziej takie, które pokazują to w równie znakomity sposób, jak ten komiks. Tym lepsze to, że w międzyczasie poznajemy nieco szczegółów na temat przeszłości obu postaci i metod szkoleniowych Imperialnej Gwardii; to prawdziwa uczta dla bardziej zaangażowanych fanów.

Kir Kanos jest w ogóle dość nietypowym jak na Star Wars (anty)bohaterem. Interesuje go tylko zemsta, co może nowe nie jest, ale jednocześnie pozostaje lojalnym do upadłego sługą Imperatora (nawet po jego śmierci!) i Imperialistą do szpiku kości. Na nic próby konwertowania go na stronę Nowej Republiki, Kanos pozostaje wierny swoim zasadom i przysiędze zgładzenia wszystkich zdrajców do ostatka. Trochę niewyraźnie na jego tle wypada Carnor Jax, grający tu rolę typowego, wrażliwego na Moc (bo i wśród Gwardii tacy się trafiali) czarnego charakteru, który miota groźbami, terroryzuje swoich podwładnych i ma megalomańskie skłonności. Poza jego relacją z Kirem Kanosem i świetnie wyglądającą zbroją, moglibyśmy o tej postaci zapomnieć już chwilę po odłożeniu komiksu na półkę.

Mówiąc o „Karmazynowym Imperium”, nie mogę nie wspomnieć o czymś, co wywołuje ogromną radość w moim sercu: komiks pełen jest nawiązań do innych dzieł z Expanded Universe. Przede wszystkim osią jego fabuły są wydarzenia z „Kresu Imperium” (ostatniej części skądinąd kontrowersyjnej trylogii „Mroczne Imperium”), w których to Imperator Palpatine został raz na zawsze pokonany. Poza tym, w „Karmazynowym Imperium” zobaczymy wiele znajomych maszyn, między innymi superniszczyciel „Lusankya” czy myśliwiec E-wing. Nie dość, że niezwykle cieszy to oko, to na dokładkę wspaniale wiąże (czy raczej: wiązało) ze sobą uniwersum odległej galaktyki.

Nie licząc miałkiego Carnora Jaxa, w komiksie boli tylko jeden element: rysunki. I nie jest to bynajmniej kwestia ich zestarzenia się. Autor Paul Gulacy poszedł w zbytnią geometryzację, cóż, wszystkiego. Bo i też wszystko jest jakieś takie kanciaste: obrysy twarzy, sylwetki postaci, budynki, pojazdy (nawet tam, gdzie powinny być obłe elementy), przez co odległa galaktyka wygląda przeraźliwie sztucznie. Szczególnie źle się ogląda Mirith Sinn, która momentami przypomina bardziej Terminatora, niż kobietę. Perspektywa też nie jest najsilniejszą stroną Gulacy’ego; jeśli postaci lub przedmioty w kadrze ustawione są pod nietypowym kątem, mamy gwarancję, że ich sylwetki będą dziwacznie wykrzywione, a oblicza przeobrażą się w coś iście potwornego. Muszę się też doczepić treningowych pancerzy Imperialnej Gwardii. Te kolory, te kształty... wybaczcie, ale to wygląda jak gwiezdnowojenna wersja Power Rangers. Tak, jest aż tak źle.

Koniec końców, legenda „Karmazynowego Imperium” została utrzymana, choć po drodze troszkę się chwiała. Komiks wprawdzie może poszczycić się świetną historią, w której motorem napędowym jest znakomicie poprowadzona postać Kira Kanosa, ale na linii rysunkowej strasznie zawodzi. Gdyby nie liczne elementy zaczerpnięte z niemal całego dorobku ówczesnego Expanded Universe, musiałbym też nieco ponarzekać na niekiedy dziwaczny klimat. Na szczęście, do rysunków można się przyzwyczaić, dzięki czemu lektura „Karmazynowego Imperium” powinna być dla każdego fana sporą przyjemnością. Polecam? Jak najbardziej, bo jest to najzwyczajniej w świecie solidny, godny uwagi komiks.

  • Ogólna ocena: 7/10
  • Fabuła: 9/10
  • Rysunki: 4/10
  • Klimat: 7/10
  • Kolory: 6/10

Tytuł: „Star Wars" - „Karmazynowe Imperium"

  • Scenariusz: Mike Richardson, Randy Stradley
  • Rysunek: Paul Gulacy
  • Kolor: Dave Stewart
  • Tusz: P. Craig Russell
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
  • Seria: Star Wars Legendy
  • Data publikacji: 13.07.2016 r.
  • Liczba stron: 156
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 49,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus