"Ben-Hur" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 23-08-2016 11:41 ()


Na Ben-Hura poszedłem do kina ot tak, bo miałem zachciewajkę. Serio, a nadto kina historycznego z domieszką nurtu miecza i sandałów nie widziałem od czasów Immortals: Bogowie i herosi (którzy rzecz jasna wspólnego z historią mają tyle co soczysty stek z weganinem), a gdzieś po głowie pałętał mi się obraz rozrywanego wirującym ostrzem koła rydwanu, zapamiętany z oglądanego jeszcze za dzieciaka Ben-Hura z 1959 r. Pomyślałem sobie „Czemu nie?” i pomaszerowałem na seans. Po drodze, jak zwykle z przyzwyczajenia, sprawdziłem długość trwania filmu i tu po raz pierwszy w głowie zapaliła mi się ostrzegawcza lampka. Rozciągnięte na 212 minut emisji arcydzieło Williama Wylera, które zachwyciło Amerykańską Akademię Filmową i zgarnęło jedenaście statuetek, Timur Bekmambetov skrócił do dwóch godzin. Od razu przez głowę zaczęły mi przelatywać myśli o tym, co z genialnego pierwowzoru wypadło oraz pytania o to, czy aby moja fanaberia nie odbije mi się czkawką.

O dziwo, nie. Pomimo tego, że lubię długie filmy to nie miałem za złe rosyjskiemu reżyserowi cięć jakich dokonał, bo otrzymaliśmy film zupełny, przez co rozumiem obraz składnie poruszający się według pewnej logiki i opowiadający historię od początku do końca bez rażących dziur i niedorzeczności. Tak więc skondensowanie historii młodego żydowskiego księcia Judy Ben-Hura i jego konfliktu z przyrodnim bratem, rzymskim żołnierzem Messalą, rozstrzygniętego w dramatycznej walce na arenie, nie wyszło filmowi na złe. Zresztą bądźmy szczerzy, kto z dzisiejszych niecierpliwych widzów wysiedziałby w kinie ponad trzy i pół godziny? Tym bardziej, że musi się przecież jeszcze znaleźć w filmie miejsce dla dwóch wątków romantycznych, wątku familijnego, politycznego oraz dla przypowieści o Jezusie. Film ma swoje tempo i odpowiednie stopniowanie akcji, umiejętnie przeplata sceny dialogowe z akcją oraz te pełne napięcia z ujęciami, które mają zapewnić widzowi odrobinę wytchnienia. Jeśli chodzi o dramaturgię, to jest bardzo solidnie i tylko religijny wątek Jezusa wydaje się dopięty troszkę na siłę i głównie po to, aby uzasadnić nieco przesłodzony finał produkcji, wręcz wciskający widzowi w twarz ideę pojednania.

Aktorstwo w większości przypadków stoi na przyzwoitym poziomie, a odtwórcom głównych ról nie ma za bardzo co zarzucić. Emocje i charakter postaci zostały dobrze oddane przez adekwatną, ani przesadzoną, ani sztuczną grę aktorską i w zasadzie jedyną rzucającą się w oczy skazą jest Toby Kebbell. Messala w jego wykonaniu nad wyraz często brzmi jak urażony nastolatek, którego matka wysłała za karę do pokoju.

Za to realizacja i oprawa filmu stanowią jego naprawdę mocną stronę. Jak przystało na obraz historyczny zadbano o odpowiednie kostiumy z epoki i dekorację oraz stosowną scenografię. Pracy ludzi, którzy odpowiadali za stroje i rekwizyty należy się szczera pochwała. Z jednym wyjątkiem, Morgan Freeman, pomimo świetnego jak zwykle aktorstwa, wygląda dziwnie z gargantuiczną grzywą siwych dredów. Nie wiem czy jest to zgodna z epoką fryzura czy nie, ale efekt końcowy sprawia, że Freeman wygląda jak podstarzały rastafarianin. Jeszcze większe brawa należą się operatorom kamery i ludziom, którzy rozplanowali sceny akcji. Operatorzy stosują całą gamę sztuczek, aby podkreślić dramatyzm, co szczególnie widoczne jest w dwóch kluczowych dla filmu scenach - morskiej bitwie oraz finałowym wyścigu rydwanów. Morską batalię przedstawiono w intrygujący sposób, z perspektywy galerników, ukazując nam jedynie nagłe i pełne napięcia momenty, taki swoisty kalejdoskop, w którym motywem przewodnim jest śmierć na morzu. Wyścig rzymskich kwadryg również daje widzowi potężnego kopa adrenaliny, choć wydaje mi się, że odrobinę więcej efekciarstwa można by tam jeszcze upchnąć.

Konkludując, Ben-Hur to film solidny i mile zaskakujący, tym bardziej, że raczej nikt na obraz ten nie czekał z niecierpliwością i tęsknotą. To rzetelnie wyreżyserowane i dobrze zmontowane kino, o momentami imponującej oprawie audio-wizualnej. Wybrać się do kina na Ben-Hura to w zasadzie jak znaleźć dychę na chodniku. Nie spodziewamy się tego, nie liczymy na to, a jednak sprawia nam to przyjemność. Jeśli tylko nie jesteś fanatykiem oryginalnej ekranizacji, a jedynie szukasz przyzwoitego filmu, który nie będzie kolejną ekranizacją filmu, rebootem starego akcyjniaka lub sezonową komedia na pewno się nie zawiedziesz.

 

Tytuł: „Ben-Hur”

Reżyseria: Timur Bekmambetov

Scenariusz: Keith R. Clarke, John Ridley

Obsada:

  • Jack Huston    
  • Toby Kebbell
  • Rodrigo Santoro
  • Nazanin Boniadi
  • Pilou Asbæk
  • Sofia Black-D'Elia
  • Morgan Freeman

Muzyka: Marco Beltrami

Zdjęcia: Oliver Wood

Montaż: Dody Dorn, Richard Francis-Bruce, Bob Murawski

Scenografia: Alessandra Querzola

Kostiumy: Varvara Avdyushko

Czas trwania: 125 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus