„Druuna” tom 1: „Morbus Gravis. Delta” - recenzja

Autor: Łukasz Kaszkowiak Redaktor: Motyl

Dodane: 14-11-2016 17:53 ()


Stereotyp nakazuje postrzegać komiks erotyczny jako z natury gorszy, schlebiający złym gustom oraz społecznie nieakceptowanym pragnieniom. A najgorsze z tej rodziny to takie, które twórcy pożenili z horrorem i podszyli przemocą. Włoska popkultura ma długą tradycję takich dziełek, fumetti neri, tanich zeszytówek dla pokręconych czytelników, jednak ten duch zaznaczył się również w świecie filmu – miłośnicy klimatów VHS powinni z pewnością kojarzyć takie nazwiska jak Lucio Fulci, Lamberto i Mario Bava oraz Dario Argento. Jednocześnie doświadczenia krytyki filmowej uczą nas, że nie warto niczego odrzucać z góry w imię bliżej nieokreślonego „dobrego smaku i obyczaju”.

„Druuna” jest właśnie takim dziełem. Przekartkowawszy niniejszy tom, można odnieść mylne wrażenie, że cała opowieść składa się z trzech podstawowych elementów: gwałtów, potworów oraz olbrzymiego biustu głównej bohaterki. To prawda, ale niepełna, więc nosząca znamiona fałszu.

Saga Druuny zaczyna się, gdy dziewczyna czyta książki o rzeczach, których nigdy nie zobaczy – drzewach, łąkach, górach; jej dotychczas przeżywany świat to ponure i nieskończone miasto ruin. Czyta, by oderwać się od trosk, a główną z nich jest jej ukochany Schastar; mężczyznę dotknęła tajemnicza zaraza zmieniająca ludzi w krwiożercze potwory. Druuna prostytuuje się, żeby zdobyć serum chroniące ją przed chorobą i cofające jej skutki u kochanka; jedynym źródłem lekarstwa są państwowi lekarze, ci jednak pracują na zlecenie posiadających ogromną moc psychiczną kapłanów tajemniczego Pana. Jakby tego było mało, władze z coraz większym trudem radzą sobie z rozprzestrzeniającą się zarazą oraz mutantami napierającymi z Miasta na Dole. Jedynym pocieszeniem dla mieszkańców Miasta Pośrodku jest nadzieja, że pewnego dnia kapłani wezmą ich do Miasta na Górze, a ich troski wreszcie się skończą....

Cała intryga, której tutaj oczywiście nie zdradzę, jest dalece bardziej złożona, a z każdym kolejnym albumem trudniejsza do streszczenia. Już pierwszy tom wywraca reguły, które wprowadza na pierwszych planszach, a drugi konsekwentnie idzie tym śladem. Z czasem, ale to już w następnym odcinkach, surrealne science fiction będzie coraz bardziej dominować nad erotyką. Niemniej „Druuna” nie jest, jak napisałem w recenzji poprzedniego tomu, cudem scenopisarstwa. Fabuła opiera się na nieustannej ucieczce, która wypełnia czas antenowy pomiędzy istotniejszymi wydarzeniami, a powtarzające się motywy, w tym nieustanne wyznania miłości do głównej bohaterki, potrafią znużyć. Poza tym przyjęta przez Serpieriego konweniencja ponurego snu ułatwia tworzenie deus ex machin i coraz bardziej szalonych zwrotów akcji. Czy to jednak ważne? Nie, ponieważ moc „Druuny” zawsze tkwiła w rysunkach, a także zawartej w nich wizji.

Świat przedstawiony w komiksie jest w nieustannym ruchu. Dosłownie, ponieważ na naszych oczach upadają nie tylko mury z cegieł, uniesione spod ziemi tajemniczymi siłami Miasta, ale również te rzeczywistości. To, co wydaje się wykutym przed stuleciami otworem odpływowym, za chwilę może zniknąć zastąpione czymś innym o podobnym, z wyglądu, stanie zużycia. Nic nie jest trwałe, wszystko umiera lub przetwarza się w coś potwornego, a czytelnik nigdy nie może być do końca pewien, co zobaczy na następnej stronie (chociaż, paradoksalne, dzięki specyficznym proporcjom przemoc-ucieczka-seks dość łatwo przewidzieć charakter następnej sceny). Jedyną stałą jest zawsze piękna Druuna (uroda to anomalia w tym świecie), jej kochankowie (ich relacje są wyjątkowo pokręcone), wspierający dziewczynę wesoły karzeł (jedyny prawdziwy przyjaciel) oraz towarzyszące czytelnikowi poczucie stagnacji i rozkładu świata przedstawionego.

Na koniec wspomnę jeszcze o samej Druunie. Jest to postać prosta, lecz nie płytka, a im dłużej obserwujemy jej ucieczkę, tym bardziej dostrzegamy, jak bardzo jest ludzka. Chociaż Druunie daleko do kryształowości, bywa egoistyczna i bezczelna, jednak to jedyna z osób przedstawionych w komiksie, która - nie licząc karła - jest zdolna do altruizmu oraz empatii; wszystkie inne postaci są nie tylko bardzo interesowne, lecz również okrutne, szczególnie mężczyźni. Druuna nigdy nie dąży do przemocy, nie jest typem wojowniczki, może tylko uciekać, lecz jednocześnie ta ucieczka, nawet jeżeli naznaczona przykrościami, wieńczona jest sukcesem. Wrogowie mogę bić, gwałcić czy próbować zjeść dziewczynę, ostatecznie jednak zawsze wygrywa Druuna, a jej oprawcy giną lub są upokarzani. To dość wyjątkowe w świecie komiksu, zapełnianego przez wszystko umiejących Mary Sue i Gary Stu.

Nie polecam tej serii osobom wrażliwym, za dużo tu różnego rodzaju okropieństw. Zachęcam do niej jednak osoby, które z jednej strony pragną intensywnej, nieidącej na ustępstwa estetyki, ale także potrafiące docenić dobre rzemiosło. Technika jest nieco inna od tej z tomów późniejszych, więcej w niej tuszu oraz kontrastów akwareli, a przez to, moim zdaniem, lepsza. Niemniej, nawet jeżeli spodobała się wam „Druuna 0”, ten tom również Was zachwyci. A przynajmniej bardzo się spodoba, bo, nadmieńmy, jest bardzo ładnie wydany.  

 

Tytuł: „Druuna" tom 1: „Morbus Gravis. Delta"

  • Scenariusz: Paolo Eleuteri Serpieri
  • Rysunki: Paolo Eleuteri Serpieri
  • Format: 240 x 320 mm
  • Papier: kredowy
  • Oprawa: twarda płócienna z obwolutą
  • Druk: kolor
  • Stron: 152
  • Wydawca: Wydawnictwo KURC
  • Data premiery: 1.10.2016 r.
  • Cena: 99,00 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus