„Szybcy i wściekli" 4-7 DVD - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Raven

Dodane: 17-01-2017 19:18 ()


Szybcy i wściekli 8 czyhają już za rogiem, warto więc rzucić okiem na dotychczasowe losy naszej wesołej gromadki kierowców-kaskaderów. W drugiej części artykułu poświęconego serii o szybkich i mocno poirytowanych zajmiemy się czymś, co można by określić jako początek rodzinnej sagi. Tak jak poprzednio, artykuł zdradza wiele z wątków scenariuszy omawianych produkcji także, jeżeli nie jesteś drogi czytelniku zaznajomiony z historią przyszywanej rodziny Dominica Toretto, czytasz na własną odpowiedzialność.

Jedną z rzeczy, które zarzuciłem pierwszym trzem produkcjom sygnowanym marką Szybkich i wściekłych był brak spójności koncepcji. Każdy z filmów można było w zasadzie oglądać w oderwaniu od pozostałych, nie tracąc zrozumienia opowiadanej historii. Od części czwartej wzwyż obserwujemy wyraźne zjawisko serializacji filmów o przygodach Toretto i O'Connera oraz próbę stworzenia narracji, która obejmie więcej niż jedną produkcję. Wydarzenia z kolejnych części sprawnie powiązano w całość, a działania i wybory bohaterów oraz ich konsekwencję rzutują na całość opowieści. Zacznijmy jednak od początku.

Ponieważ poza malutką rolką w zakończeniu niesławnego Tokijskiego Driftu Dominica Toretto na ekranie nie widzieliśmy od dawna, trzeba go było niejako przywrócić światu. Nie dziwi więc fakt, że  fabułę pierwszego z filmów zbudowano wokół bardzo osobistego dla sympatycznego mięśniaka wątku. By chronić swoją przybraną rodzinę, Dom postanawia zniknąć, wiedząc doskonale, że to on jest głównym celem obławy. Pozostawia więc ukochaną Letty i ulatnia się jako ten sen złoty o poranku. Letty, chcąc umożliwić mu powrót do kraju, idzie na układ z FBI i rozpoczyna pracę pod przykrywką, rozpracowując kartel narkotykowy wykorzystujący kierowców do szmuglowania narkotyków przez granicę. Niestety ginie wypełniając zadanie, a Dom powraca do kraju żądny zemsty. Jak więc widać, tym razem opowieść oparto nie na mitologii świata nielegalnych wyścigów i romantycznym wizerunku kierowcy i jego stalowego rumaka, ale na osobistej tragedii dotykającej głównego bohatera. W wyniku licznych zawirowań Dom i Brian jednoczą siły, a ten drugi nawet ponownie nawiązuję romantyczny związek z Mią, siostrą Doma. Pomimo niepodważalnego wkładu w schwytanie jednego z najgroźniejszych i najbardziej poszukiwanych przestępców, Dom zostaje skazany na dożywocie. Dla Briana jest to przełomowy moment, w którym postanawia na zawsze zerwać z karierą stróża prawa i nieodwracalnie związać swój los z klanem Toretto. Scenariusz to naprawdę mocna strona produkcji i czuć wyraźnie, że film ten kładzie fundamenty pod rozwój serii w już sprecyzowanym kierunku. Relacje pomiędzy bohaterami są wyraziste i choć proste to niosą potężny ładunek emocjonalny. Aktorstwo stoi na niezłym poziomie głównie za sprawą Vina Diesela, który wydaje się wprost stworzony do roli sentymentalnego macho o złotym sercu. W zasadzie główną wadą scenariusza jest to, że niezbyt obfituje w jakieś szczególnie ciekawe i zapadające w pamięć sceny akcji. Choć przedstawiona opowieść sprawdza się jako niezbyt głęboki i przesycony testosteronem dramat obyczajowy, na tyle rzewny, by móc zabrać do kina swoją pannę i na tyle twardy, by nie być posądzonym o zniewieścienie, to jako film akcji może trochę nużyć. Remedium na tę bolączkę okazała się na szczęście część piąta.

Szybka Piątka jest dobitnym dowodem na to, jak bardzo postawiono na stworzenie ujednoliconej i spójnej serii i marki. Film otwiera scena, która zamykała poprzednią produkcję, przyjaciele Dominica brawurowo szturmują konwój penitencjarny, by oswobodzić głowę tej nieformalnej rodziny. Film już na dzień dobry atakuje nas dynamiką i akcją, ustalając z góry tempo, w jakim potoczy się dalej opowieść. Tak więc nasza wesoła gromadka staje poza prawem i rozpoczyna ucieczkę przed międzynarodową nagonką. Szybko jednak kończą się fundusze (no tak, benzyna musi przecież kosztować ich krocie, biorąc pod uwagę, jakimi monstrami się przemieszczają) i zostają zmuszeni do wykonania na zlecenie Hermana Reyesa, obrzydliwie bogatego i skorumpowanego biznesmena, szalenie ryzykownego skoku. Ponieważ jednak nasi bohaterowie są przecież wściekle niezależni, to w wyniku komplikacji trafiają na listę do odstrzału. Postanawiają więc wyeliminować zagrożenie ze strony Reyesa poprzez totalne wydojenie go z gotówki, którą zamierzają mu zwinąć. Przy okazji nowo zdobyte fundusze pozwolą im rozpocząć nowe życie tam, gdzie nie sięgają łapska amerykańskiego rządu reprezentowanego przez specjalnego agenta Luke’a Hobbsa, czyli kolejnego uber-twardziela i jeszcze większego kafara niż Dom. Scenariusz jest prosty, bohaterowie mają przed sobą jasno określony cel, a cała zabawa tkwi w zaplanowaniu i przeprowadzeniu skomplikowanego skoku. Schemat znany z wielu filmów, owszem, tym razem jednak urozmaicony tym, że sam skok pozbawiony będzie subtelności. To przecież Szybcy i wściekli, więc nikogo nie powinno dziwić, że cały plan kręcić będzie się wokół szybkich samochodów i szalonych pościgów.

Całość będącą dziwnym miksem heist movie z rasowym akcyjniakiem ogląda się zaskakująco dobrze, a bohaterowie odnajdują się w swoich rolach. Szczególnie przyjemnie patrzy się na bromans wywiązujący się pomiędzy Domem a Hobbsem, rozwój związku pomiędzy Brianem a Mią oraz zalążek porozumienia pomiędzy Domem a Eleną Neves, lokalną policjantką wspierającą Hobbsa. Psychologiczne portrety bohaterów ulegają pogłębieniu, jest miejsce na miłość i nienawiść, przebaczenie i zemstę oraz pojednanie i rozstania. W zasadzie Szybcy i wściekli wchodzą powoli na grunt znany nam z setek latynoskich telenowel. Fakt, że akcję osadzono w brazylijskim Rio, tylko pogłębia to odczucie. Nie jest to jednak wada, ponieważ wszystkie te zaplątane interpersonalne wątki ukazano nam, ponownie, w konwencji nieco sentymentalnego macho-romansu i romantycznego kultu męskich wartości. Nieco to naiwne i niezbyt głębokie, ale i tak jest to krok naprzód. Poza tym to wciąż akcja gra tutaj pierwsze skrzypce.

A akcji jest zdecydowanie więcej i prezentuje ona nie tylko znane już nam wyścigi pościgi, ale również sporą ilość walki wręcz i strzelanin. To, czego film numer cztery nam nieco poskąpił, Szybka Piątka zwraca nam z nawiązką. Napad na pociąg, piesza gonitwa przez slumsy czy też finalna rozwałka rozpisana na dwa mustangi i trzytonowy sejf to mile sycąca wizualna uczta, która wartko stąpa po cienkiej linii pomiędzy efektownością a czystym absurdem, ani razu nie wykraczając poza granicę tolerancji widza.

Ostatecznie naszej wesołej gromadce udaje się zbiec z kupą forsy, która umożliwia wszystkim start w nowe życie. Dom odnajduję chwilowe ukojenie w ramionach pięknej Eleny, Hobbs okazuje się spoko kolesiem i daje bohaterom kilka godzin przewagi, nim obowiązki zmuszą go, by po raz kolejny ruszył ich śladem. Brian i Mia trzymają w ramionach potomka. Satysfakcjonujący finał, który pozostaje jednak otwarty na możliwość kontynuacji.

W części szóstej obserwujemy ewolucję formy w wyznaczonych przez główny pomysł granicach. Można by pomyśleć, że po satysfakcjonującym finale naszym bohaterom można by dać odsapnąć, ale nie. Dla wytwórni hajs się musi zgadzać, więc pora na kolejną brawurową misję. Na progu kryjówki, w której wraz z Eleną zaszył się Dom, staje więc Hobbs, ściskając w rękach nie nakaz aresztowania, ale oliwną gałąź pokoju pod postacią propozycji współpracy z rządem w celu ujęcia niebezpiecznej grupy terrorystów, kozaków jeszcze większych niż ekipa Dom, którym przewodzi Owen Shaw. Kija nie ma, ale jest rekordowej wielkości marchewka w postaci zdjęć, które wyraźnie wskazują na to, że z terrorystami współpracuje uznana za zmarłą Letty. Dom puszcza więc kantem Elene, która przyjmuje to zaskakująco dobrze i powołując się na jakże istotne dla serii wartości rodzinne, ponownie skrzykuje ekipę, by sprowadzić Letty do domu. I oczywiście przy okazji pokrzyżować plany antagonistów. Po drodze znajdzie się miejsce na odrobinę dramatu w postaci śmierci jednej z bohaterek, ale ostatecznie główny czarny charakter trafi za kratki, a dobro zatryumfuje przy akompaniamencie ryku silników. Może to, co czytacie, brzmi trochę jak naigrawanie się, ale skoro ustaliliśmy już, że seria przyjęła formę telenoweli zakamuflowanej barwami kina akcji, to scenariusz jest jak najbardziej do zaakceptowania.

Dla bohaterów scenariusz jest pewnym powiewem świeżości, gdyż po raz pierwszy działają nie poza prawem, ale ze wsparciem i błogosławieństwem władz, mogą więc pozwolić sobie na o wiele więcej niż do tej pory. Prowadzi to rzecz jasna do szerszej gamy scen akcji oraz poszerzeniu wachlarzu wykorzystanych maszyn o choćby budowane na zamówienie off-roadowe łaziki czy samoloty. Ponieważ antagoniści mają dostęp do podobnej gamy sprzętu, nie dziwi nikogo fakt, że w obrazie mamy do czynienia z istną eksplozją adrenaliny wywołaną intensywnością i dramaturgią akcji. Różnorodnej akcji mamy więc pod dostatkiem, a całość sprawia wrażenie nieślubnego dziecka spłodzonego przez Mad Maxa i Mission: Impossible. Ów bękart, choć o dziwacznym rodowodzie, po bliższym zaznajomieniu się chwyta za serce i jest nad wyraz ujmujący.

Oprócz ewolucji scenariusza i formy mamy w produkcji po raz kolejny do czynienia z ewolucją bohaterów. Co prawda nie obejmuje ona w równym stopniu tych mniej istotnych członków rodziny Doma, to nie do końca można to poczytać za wadę, gdyż ich charaktery i motywacje zostały wystarczająco wyraziście nakreślone w poprzednich odsłonach. Prócz Dominica najwięcej czasu poświęcono Letty, która poradzić musi sobie z własnym zmartwychwstaniem. Michelle Rodriguez, która zazwyczaj gra stereotypowe twardzielki, ma tutaj pole do popisu i szanse, by udowodnić, że nie powiela w kółko tych samych kreacji. Rzecz jasna dalej pozostaje hardą babą dziarsko kopiącą zadki adwersarzom, jednak znalazło się również dla niej miejsce na pokazanie jej wrażliwszej i bardziej ludzkiej strony. Przeciągniecie przez miejskie tereny kawalkady samochodów, okazuje się doskonałym sposobem na zagwarantowanie wiktorii dobra nad złem i nasi bohaterowie mogą w spokoju rozpocząć prace nad nieuniknionym sequelem.

Fabuła finałowego (na chwilę obecną) aktu sagi rodu O'Connerów i Toretto (oraz innych przyszywanych i spowinowaconych) oferuję po raz kolejny powiew świeżości.  Znów są obiektem polowania, które ma tym razem charakter całkowicie prywatny. Załoga Doma musi zmierzyć się z Deckardem Shawem, bratem głównego adwersarza poprzedniej odsłony, który w ramach braterskiej miłości postanawia się zemścić, rozwałkowując Doma i spółkę. Pierwszy pod nóż trafia Han (mamy tu do czynienia z desperacką próbą osadzenia Tokijskiego Driftu w kanonie serii, pomińmy ją milczeniem, gdyż ma znaczenie marginalne) zabity w czasie pościgu na ulicach Tokio. Jak na honorowego twardziela przystało, Hobbs uświadamia naszych milusińskich i proponuje bohaterom wsparcie. W wyniku walki z Deckardem zostaje jednak na dłuższy czas wyłączony z akcji. Na ratunek przybywa jednak nieoczekiwanie Mr. Nobody (bardzo zabawne filmie), który proponuje pomoc w odnalezieniu Shawa seniora w zamian za drobną przysługę. Jak nietrudno się domyślić przysługa obejmuje dokonanie niemożliwego wyczynu przy użyciu sprzętu posiadającego cztery koła.

Wszystko to oczywiście staje się pretekstem do całej gamy scen akcji, które sprawiają, że widz siedzi na krawędzi krzesła w napięciu, a jednocześnie zastanawia się „jakim cudem?”. Tym razem scenarzyści zupełnie odpuścili sobie przestarzałą konwencję zwaną realizmem i zaserwowali nam szereg wizualnie obłędnych i świetnie zrealizowanych scen akcji. Mamy więc spadające z nieba terenówki walczące z opancerzoną ciężarówką wyposażoną w całą baterię działek, skoki pomiędzy wieżowcami przy użyciu sportowego samochodu, strzeleckie popisy podstarzałego pana oraz drony i śmigłowce ganiające za bohaterami po gęsto zaludnionych obszarach miejskich. Skala chaosu otaczającego bohaterów nakazuje poważnie zastanowić się nad tym, co scenarzyści jeszcze wymyślą w nieuniknionej kontynuacji. Na szczęście cały ten motoryzacyjny Armagedon został sfilmowany w sposób, który gwarantuje przykucie uwagi widza i umożliwia bezproblemowe śledzenie akcji.

Po raz kolejny trafiono również w dziesiątkę, obsadzając w roli czarnego charakteru Jasona Stathama, który pasuje do roli pozbawionego skrupułów łotra równie dobrze co Vin Diesel i Dwayne Johnson do roli kafarów o złotym sercu. Oczywiście w zakończeniu pozostawiono furtkę, która pozwoli dalej zbijać kasę na rzeszach kinomanów żądnych akcji.  

Na chwilę obecną w sprawie Szybkich i wściekłych to tyle. Oczywiście do premiery kolejnej odsłony enigmatycznie zatytułowanej Fate of the Furious. Przyznam się, że do zadania zrecenzowania całej sagi podchodziłem z pewną dozą pesymizmu i przekonaniem, że czeka mnie kilkanaście godzin tępej i bezmózgiej rozrywki zbudowanej na kanwie absurdalnej akcji. Miło było się rozczarować i obserwować ciągłą ewolucję i rozwój zarówno scenariuszy, jak i formy oraz bohaterów w ciągu 15 lat. Pierwsze z filmów, które wyraźnie szukały sposobu na siebie, zaowocowały stworzeniem ciekawej i wciągającej serii, która potrafi przykuć uwagę nie tylko niesamowitą i doskonale zrealizowaną akcją, ale również ciekawą opowieścią o grupie blisko związanych ludzi. Jest to opowieść momentami ckliwa i sentymentalna oraz naiwna, ale jest to pewien rodzaj pozytywnego sentymentalizmu i niewinnej naiwności, które dają wszelkim macho i twardzielom szansę na ukazanie nieco bardziej emocjonalnej strony swojego jestestwa i uronienie pojedynczej, męskiej łzy.

Tak więc drogi widzu, jeśli poszukujesz doskonałego kina akcji z bohaterami nieco (ale tylko nieco) bardziej wyrazistymi i skomplikowanymi niż przeciętnie seria Szybcy i wściekli będzie stanowiła dla ciebie doskonałą pozycję. Pamiętaj tylko by pominąć Tokio Drift. Nikt nie lubi łyżki dziegciu w beczce miodu.


comments powered by Disqus