Wywiad z Michałem J. Chmielewskim, autorem powieści „Złe”

Autor: Damian Podoba Redaktor: Redakcja

Dodane: 05-05-2017 12:45 ()


Zapraszamy do lektury wywiadu z Michałem J. Chmielewskim, autorem powieści Złe i Zrobiłbym coś złego.

 

Witam serdecznie. Jest Pan autorem powieści „Złe”, dość nietypowej jak na polskie realia literackie. Wcześniej wydał Pan powieść „Zrobiłbym coś złego” w formie e-booka oraz gościł na łamach antologii „Geniusze fantastyki”. Są to interesujące publikacje, ciepło przyjęte przez czytelników. Skąd wzięło się u Pana zacięcie pisarskie? Jest to raczej hobby, czy w perspektywie widzi Pan się w urzędzie skarbowym pod hasłem „zawód: pisarz”?    

Michał J. Chmielewski: Dzięki za miłe słowa! Pisać w ogóle, sam dla siebie, zacząłem z chęci podzielenia się poglądami na tematy wszelakie. Był taki e-zin Action-mag, dołączany do czasopisma CD-Action – w sumie chyba nadal jest – i tam zaczynałem. To było miejsce, gdzie dość pokaźna grupa ludzi mogła kłócić się miesiącami na przeróżne tematy, od wiary i politykę, poprzez muzykę i filmy, a na „kiedy piszemy , a kiedy ” skończywszy. Co do pisania teraz, póki co jest to zajęcie bardziej hobbystyczne niż zarobkowe, ale absolutnie nie narzekam. Chciałem wydać coś z numerem ISBN, udało mi się to, kolejne książki są przygotowywane, wciąż piszę i zmieniam kierunek tematów, o których piszę, więc jest dobrze. Dalsze plany? Raczej nie chciałbym robić tylko tego zawodowo, szybko bym się wypalił i pasja zamieniłaby się w pracę, a to dla niektórych, w tym i mnie, jest jak pocałunek śmierci.

Zarówno „Zrobiłbym coś złego”, jak i „Złe” są powieściami, które w pewnym sensie można uznać za dramaty obyczajowe. Historie takie mogą zdarzyć się w zasadzie wszędzie. Co wpłynęło na obranie takiego kierunku twórczości?

MJCH: Lubię historie o życiu, o ludziach, dość mocno osadzone w otaczających nas realiach. Fantastyka nigdy mnie nie pociągała, chyba że w śladowych ilościach, mających cechy instrumentalne dla fabuły. Kiedyś, będąc w szkole podstawowej, kupowałem komiksy ze Spider-Manem i mutantami ratującymi świat. I zawsze interesowały mnie bardziej dylematy obyczajowe bohaterów niż walki między nimi.

Czy fabuła powieści „Złe” została zainspirowana jakimiś kronikami policyjnymi, zasłyszaną historią lokalną czy jest to całkowicie wytwór Pana wyobraźni?

MJCH: Wszystko po trochu. Część jest zaczerpnięta ze stron internetowych zajmujących się tematyką kryminalną, część usłyszałem w autobusie, część znalazłem na Wikipedii. Jest w „Złe” scena, w której jedna z bohaterek bije się z chłopakiem w parku. Dawno temu widziałem taką scenę na własne oczy i nie sądzę, bym mógł wymazać ją z pamięci. A pisanie o tym pomaga, może nie zapomnieć o tym, bo to nie był przyjemny widok, ale w jakiś sposób pogodzić się z tym na tyle, by nie prześladowało mnie to po nocach.

Książka „Złe” jest napisana w bardzo oryginalny sposób. Fragmenty pisane poniekąd z perspektywy różnych bohaterów, często zazębiające się chronologicznie i przedstawiające jedno wydarzenie z różnych stron. Skąd pomysł na taką formę? Jest to autorski pomysł czy też może Pan wskazać na jakieś inspiracje?

MJCH: Z mojej perspektywy nie jest to specjalnie oryginalne. Lubię gęsto zaludnione książki i akcję, która zazębia się w miarę postępu fabuły. Takich książek czy filmów jest mnóstwo – jak choćby genialny moim zdaniem film 11:14 czy powieść I dusza moja Michała Cetnarowskiego. Przykładów jest wiele, choć starałem się urozmaicić ten element tajemnicą, którą niezależne działania bohaterów odkrywają powolutku, bez pośpiechu, by na końcu czytelnikowi ukazał się pełen obraz sytuacji. Takiego zabiegu osobiście nie widziałem nigdzie.

Jakie tytuły, a może autorzy są dla Pana osobistym kanonem, bez którego nie wyobraża Pan sobie swojego obecnego życia, własnej twórczości? Być może to nie tylko książki?

MJCH: Pokalanie Piotra Czerwińskiego, przeczytałem to dziesiątki razy i wciąż do tego wracam. Cztery pory roku Stephena Kinga również – i ogólnie cała twórczość tegoż człowieka, którego moim zdaniem niesłusznie określa się królem horroru. King pisze wspaniałe powieści obyczajowe i właśnie te wątki w typowych dla niego powieściach o duchach są moim zdaniem najlepsze. Poza tym wracam często do powieści Trumana Capote, Marka Hłaski czy Mirka Nahacza.

Jak długa droga wiodła do debiutu literackiego? Udało się za pierwszym razem, czy na zainteresowanie wydawcy trzeba było długo czekać?

MJCH: Dość długa, muszę przyznać. W 2014 roku, po kilku latach pisania do szuflady opublikowałem Zrobiłbym coś złego i mogę przyznać, iż to było dobre posunięcie. Wcześniej oczywiście rozmawiałem z wydawnictwami, niektórzy odmawiali, nawet tego nie czytając, inni prosili o czas i nigdy nie wracali. Po kilku miesiącach odezwało się wydawnictwo z propozycją nagrania audiobooka. W międzyczasie kończyłem powieść zatytułowaną Horyzont zdarzeń. Wydawnictwo Genius Creations podjęło się jej publikacji, chwała mu za to. Powieść ta zajęła drugie miejsce w konkursie Literacki Debiut Roku, dostałem propozycję jej wydania w innym wydawnictwie, ale podziękowałem. Minęło trochę czasu i pracy, i pod koniec 2016 roku powieść ta pojawiła się pod tytułem Złe.

A kwestia modnego obecnie self-publishingu? Warto się tym zainteresować z punktu widzenia kogoś, kto chce zadebiutować, czy lepiej czekać na zbawiennego maila od rynkowych potentatów?

MJCH: Osobiście odradzam self-publishing z dziesiątek powodów. Sam się tym interesowałem, prawie w to wszedłem, ponieważ zmęczony byłem czekaniem, proszeniem się wydawców o choćby zapoznanie się z moim tekstem. To może zniechęcić, zwłaszcza gdy na odpowiedź czekasz kilka miesięcy. Starasz się, poprawiasz tekst, piszesz maila, streszczenie, siedzisz nad tym kilka wieczorów, nie wspominając o setkach poprawek w powieści, poświęcasz czas, wysyłasz. Czekasz cztery miesiące. Cztery miesiące zaglądania na maila, cztery miesiące przyspieszonego bicia serca na widok nowej wiadomości. I w końcu dostajesz odpowiedź – lakoniczne: nie wydamy tego, dziękujemy. W wydawnictwach vanity płacisz i już, wydajesz. To może zachęcić, zwłaszcza jeśli ktoś nie może się przebić kilka lat, a marzy o tym. Jednak zdecydowanie odradzam. Możesz zapracować na to, by zostać pisarzem, lub zapłacić za to, by tak cię nazywano, co nie znaczy, że nim zostaniesz. Tak to widzę.

Ile pracy musi wykonać autor, kiedy już wydawnictwo zdecyduje się opublikować jego książkę?

MJCH: Szczerze, gdy zabrałem się do pracy z panią redaktor, byłem napompowany energią i chęciami. Chciałem grzebać w tekście jak najczęściej. Gdy kończyliśmy, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Miałem dość, na sam jej widok odechciewało mi się oddychać. Ileż można ślęczeć nad tym samym tekstem, poprawiać stronę dziewięćdziesiąt sześć, szukać nielogiczności w czymś, co było już sprawdzane kilkakrotnie. Jednak jest to praca konieczna. Wydaje się niesamowite, kiedy nad książką siedzi kilka osób, szukają najmniejszych uszczerbków, braku przecinka, akapitu w złym miejscu. A gdy książka idzie w świat, okazuje się, że wymsknął się jakiś chochlik i straszy teraz jak karaluch na ślubnym torcie. Jednak na szczęście czytelnicy nie po to kupują książkę, by znaleźć w niej błąd, a cieszyć się historią.

Jeśli chodzi o poszczególne etapy wydania książki, to kiedy (oprócz samego procesu tworzenia) najwięcej ma do powiedzenia autor, a kiedy wydawnictwo stawia twarde warunki?

MJCH: Nie mam pojęcia z tego względu, że nie zdarzyło mi się to. Jeszcze. Podczas prac nad Złe miałem pewne wątpliwości co do rad redaktora i zawsze znajdywaliśmy kompromis, nie było większych zgrzytów.

A jak wygląda promowanie swojej powieści? Oferty spotkań autorskich płyną bezpośrednio do Pana czy raczej ich organizacją zajmuje się wydawnictwo?

MJCH: Raczej nie ma podziału. Wydawnictwo ma do ogarnięcia dziesiątki innych autorów i raczej nie skupi się tylko na tobie, więc w twoim interesie jest organizować sobie samemu spotkania z czytelnikami, udzielnie się w różnych mediach i tak dalej. Samo napisanie książki, mimo iż najważniejsze, to tylko czubek góry lodowej.

Zapewne spotkał się Pan z różnymi opiniami na temat swojej twórczości. Jakie recenzje są dla Pana najbardziej wartościowe?

MJCH: I negatywne, i pozytywne. Konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana, nawet jak uderza w miejsca, gdzie boli. Pozytywne recenzje też są potrzebne – w końcu między innymi po to siedzi się przed monitorem te kilka godzin dziennie i stuka się w tę klawiaturę. Osobiście, jakich recenzji nie lubię w ogóle, to tych, które poświęcają zbyt dużo uwagi fabule. Raz, że ryzyko spoilera, dwa – to jest po prostu nudne, zwłaszcza jak czytasz recenzję książki, którą przeczytałeś.

Na koniec, czy ma Pan jakąś radę dla wszystkich, którzy chcą publikować?

MJCH: Tak. Nie słuchajcie rad pisarzy. Serio. Spróbujcie, jak na was działają, ale nie odbierajcie ich jak wyroczni. Pisarze to ludzie, a ludzie mają swoje przyzwyczajenia i co działa u jednych, niekoniecznie zadziała u drugich.

Dziękuję za rozmowę.


comments powered by Disqus