Philip K. Dick „Elektryczna mrówka" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 21-09-2017 20:45 ()


Lektura krótkich form zwykła być postrzegana - przynajmniej przez co poniektórych - w kategorii trywialnej straty czasu. Po cóż bowiem przyswajać utwory z częstokroć jedynie fragmentarycznie zarysowanym światem przedstawionym oraz zestawem bohaterów o powierzchownie nakreślonych charakterystykach skoro można uraczyć się pełnowymiarowymi powieściami… Historia literatury pełna jest jednak opowiadań, bez których zaistnienia nigdy nie doszłoby do powstania kanonicznych dzieł światowej prozy.

Nierzadko bowiem opowiadania okazywały się przysłowiowym „poligonem” dla zdolnych twórców, a powstałe tym sposobem zwięzłe teksty zaczynem dla znacznie rozleglejszych pod względem rozpiętości utworów. Dość wspomnieć, że bez opowiadania „Sentinel” Artura C. Clarke’a niemal na pewno nie powstałaby „2001: Odyseja kosmiczna”, a regularnie wznawiany cykl „Fundacja” Isaaca Asimova „wypączkował” z ledwie jednej nowelki. Nieco inną kategorią tekstów są krótkie formy, w których odnajdujemy zarysowane motywy, które z czasem stały się integralną częścią powieści, bez których trudno wyobrazić sobie historie literackiej fantastyki. Tak się sprawy miały w przypadku spolszczonych nie tak dawno temu opowiadań Franka Herberta, w których znać koncepty wkomponowane przezeń m.in. w fabułę „Diuny” czy Twórców bogów. Po raz kolejny okazuje się, że z analogicznym zjawiskiem mamy do czynienia również w kontekście twórczości Philipa K. Dicka, który także de facto cytował sam siebie.

Dla jednych był (a niekiedy nadal jest) to dowód na wtórność tego autora; dla innych, znacznie bardziej dlań wyrozumiałych, możliwość podarowania „drugiego życia” udanym pomysłom. Do takich bowiem bezapelacyjnie należy motyw religii Mercera, przybliżonej w nowelce otwierającej niniejszy, piąty już zbiór opowiadań rzeczonego autora („Czarna skrzyneczka”). Wszak koneserom jego twórczości nie trzeba przypominać, że to właśnie ów motyw stanowił istotny element w sparafrazowanej przez zespół Ridleya Scotta powieści „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”. Z kolei „Łańcuchy z powietrza, sieci z eteru” Dick zdecydował się włączyć do kolejnego ze swych wielkich utworów tj. składającej się na nieformalną trylogię Valis „Bożej inwazji”. Na tym zresztą nie koniec, bo zbliżonych zapożyczeń z zasobów jego własnej twórczości jest tu co najmniej kilka, na ogół zasygnalizowanych w nieco dalszym tle poszczególnych opowiadań. Trudno się zresztą temu dziwić, jako że przez cały okres literackiej aktywności pierwowzoru „Konioluba Grubasa” zakres jego zainteresowań oscylował mniej więcej ku tym samym sferom tematycznym. Poszukiwanie tzw. Boga-Zebry skrywającego się pośród trywialności dnia codziennego, postrzeganie całokształtu stworzenia w kategorii obszaru konfliktu pomiędzy dwiema pierwotnymi zasadami reprezentowanymi przez światłość i ciemność, skwapliwe sięganie po wątki rodem z doktryn gnostyckich sekt doby pierwszych wieków naszej ery, poczucie odkształcenia rzeczywistości oraz problem przepoczwarzenia zaawansowanych oprogramowań w pełni świadomą indywidualności swego jestestwa sztuczną inteligencję – wszystkie te motywy z łatwością dostrzeżemy na kartach zebranych to nowelek. Wśród nich odnajdziemy m.in. dwukrotnie zekranizowane opowiadanie „Wpamiętamy to panu hurtowo”, wpisujące się w jego osobliwą historiozofię „Oko Sybilli” czy przejmujące „Przedosoby”.

We wszystkich tych tekstach znać, że ich przynależność gatunkowa była jedynie pretekstem do podjęcia frapującej Dicka problematyki i swoistej autoterapii w ramach borykania się z osobistymi lękami. Niejako na zasadzie przeciwwagi (co zresztą typowe dla tego autora) nie mogło zabraknąć akcentów humorystycznych. W sposób szczególny dał on temu wyraz w „Nie sądź książki po okładce”, a zwłaszcza w przewrotnej względem fantastyki doby Srebrnej Ery „Wojny z Fnulami” (w przekonaniu piszącego te słowa najzabawniejszego tekstu w dorobku Dicka). Jakby na przekór okazjonalnym narzekaniom autora (do końca swoich dni zwykł on ubolewać, że nie dane mu było odnaleźć się w roli pisarza tzw. głównego nurtu) w niniejszych utworach próżno dopatrywać się znamion znużenia uprawianą konwencją. Mało tego! Każde z nich sprawia wrażenia umiejętnie prowadzonego oraz trafnie spointowanego. Dla autora Ubika i „Trzech stygmatów Palmera Eldritha” zdecydowanie bardziej istotne niż fantastyczny sztafaż oraz sycenie się osiągnięciami techniki przyszłości były konsekwencje ich zaistnienia w kontekście ludzkiej natury, a w konsekwencji wpływ na jej redefinicję. Linearny model cywilizacyjnego rozwoju w jego tekstach nierzadko okazuje się kunsztowną pułapką, bądź w najlepszym razie ułudą szczęśliwości. Stąd pomimo kolonizacji mniej lub bardziej odległych światów, a także udogodnień natury technicznej, ludzkość doby podboju kosmosu (swoją drogą cóż za buńczuczny slogan!) nadal nie zdołała znaleźć rozwiązania fundamentalnych problemów. Tym samym jej przedstawiciele, jakby na przekór otoczeniu licznych, często aż nazbyt mownych automatów, zdają się bardziej samotni niż ich przemierzający prehistoryczne równiny przodkowie. Owa ironia (a przy okazji przemożne pragnienie nawiązania relacji z instynktownie wyczuwanym Bytem spoza ziemskiej sfery rzeczywistości) to niejako znak rozpoznawczy Dicka, zdecydowanie bardziej zainteresowanego człowiekiem niż jego prognozowanymi osiągnięciami. Nie dość na tym tzw. postęp generuje szereg niepokojących pytań – jak choćby o naturę człowieczeństwa oraz skuteczność (bądź też jej brak) percepcji rzeczywistości. Dick, jak mało który autor, władny był owe pytania formułować, a nawet podejmował trud odnalezienia na nie odpowiedzi.

W niniejszym tomie (przypomnijmy, że zebrano w nim teksty z lat 1963-1981) mamy do czynienia (o czym zresztą nadmienia Tymoteusz Wronka, autor wprowadzenia do polskiego wydania tej antologii) z autorem świadomym swoich warsztatowych możliwości, prawideł gatunku, a także kierunków osobistego rozwoju jako twórcy. Nie zawsze niestety znajdywał on zrozumienie u publikujących jego teksty wydawców (ów materiał zaprezentowano pierwotnie na łamach takich magazynów jak m.in. „Worlds of Tomorrow” i „Galaxy”) co na swój sposób raz jeszcze świadczy o wyjątkowości ewidentnie nieszablonowego twórcy, jakim był (a po części, za sprawą swojego dorobku, nadal jest) Dick. Na marginesie warto nadmienić, że pomimo upływu kilkudziesięciu lat od odejścia tego być może najważniejszego przedstawiciela amerykańskiej literatury drugiej poł. XX w. (zmarł 2 marca 1982 r.) wciąż nie brakuje osób, dla których perspektywa względnie poprawnego odczytania tekstów jego autorstwa zdecydowanie przerasta ich percepcję. Zalicza się do nich Manuela Gretkowska, uchodząca w niektórych kręgach za „wybitną pisarkę”. Nie rozwijając przesadnie tematu, wypada nadmienić, że w swojej ostatniej powieści („Na linii świata”) dała ona wyraz kompletnego niezrozumienia sedna intelektualnych (a przy okazji także duchowych) poszukiwań i rozterek autora „Przez ciemne zwierciadło”. Jakby tego było mało, rzeczona pozwoliła sobie określić Dicka mianem autora w Polsce prawie nieznanego, o którym mało kto w naszym kraju słyszał. Owe „rewelacje” niespełnionej pani polityk wypada uznać co najwyżej za wzbudzający zażenowanie żart; zwłaszcza że dorobek Dicka jest nad Wisłą i Narwią konsekwentnie prezentowany co najmniej od połowy lat 70. XX w., a on sam – co w przypadku twórców parających się fantastyką stanowi ewenement – doczekał się polskich edycji aż dwóch biografii (Lawrence’a Sutina i Anthony’ego Peake’a). Dla porównania Stanisław Lem mógłby poszczycić się „aż” jedną monografią przybliżającą jego sylwetkę. Dodajmy, że opublikowaną w roku… 2017. Ignorancja Gretkowskiej to kolejny dowód na zasadność regularnego wznawiania dokonań Philipa K. Dicka, którego obecnie – po wcześniejszych edycjach m.in. Amberu oraz Prószyńskiego i Spółki - podjął się Dom Wydawniczy REBIS. Dla osób, które dotychczas trwoniły swój czas na tworzenie trzeciorzędnych, z góry skazanych na zapomnienie powieścideł (a w międzyczasie smaganie „biczem” nieubłaganego postępu tzw. ciemny lud polski), jest to idealna wręcz okazja, by nadrobić kompromitujące braki w znajomości autentycznie dobrej literatury i czym prędzej sięgnąć po przejawy twórczości „Dostojewskiego literatury fantastycznej”.

 

Tytuł: „Elektryczna mrówka”

  • Autor: Philip K. Dick
  • Tytuł oryginału: „The Collected Short Stories of Philip K. Dick, volume 5: We Can Remember It for You Wholesale”
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Janusz Szczepański
  • Ilustracje: Wojciech Siudmak
  • Wprowadzenie do wydania oryginalnego: Thomas M. Dish
  • Wprowadzenie do wydania polskiego: Tymoteusz Wronka
  • Wydawca wersji oryginalnej:
  • Wydawca wersji polskiej: Dom Wydawniczy REBIS
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 1987 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 28.03.2017 r.
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 15,5 x 23 cm
  • Papier: offset
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 584
  • Cena: 59,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus