„Linia życia” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 30-09-2017 23:11 ()


Amerykańskie wytwórnie cały czas chętnie sięgają po sprawdzone tytuły, których nowsze wersje możemy oglądać w kinach. Zrobienie remake’u popularnego bądź kultowego dzieła to niewielki nakład pracy, a zazwyczaj i niewielkie pieniądze, bo na przeróbki dawnych hitów nie wykłada się ogromnych budżetów.  Nawet jeśli taki film zrobi klapę, to nie straci się zbyt wiele gotówki, a jest szansa, że dobrze promowany gniot odrobinę zarobi. Czy nowa wersja Linii życia to reanimacja dawno zapomnianego trupa, czy może sprawnie zrealizowany thriller?

Oryginał z 1990 roku może poszczycić się ówczesnym kwiatem aktorskiej młodzieży – aby tylko wspomnieć Kiefera Sutherlanda, Kevina Bacona, Julię Roberts czy Williama Baldwina, a także tematyką pokazaną przez Joela Schumachera w intrygujący sposób. Co dzieje się z człowiekiem po śmierci, co znajdziemy po drugiej stronie, czy istnieje życie pozagrobowe? Piątka studentów medycyny decyduje się na niebezpieczny eksperyment wprowadzania się w stan śmierci klinicznej, a potem szybkiej reanimacji ciała. Okazuje się jednak, że zabawa w Boga przywołuje koszmary młodości, które zaczynają ich prześladować na jawie. Scenariusz Bena Ripleya wydaje się kopią pierwowzoru, twórcy nie wysilili się za bardzo, aby coś zmienić w tej historii.

Centralną postacią jest Courtney, która nie może sobie wybaczyć samochodowego wypadku i śmierci siostry. Ma obsesję na punkcie odkrycia, co tak naprawdę znajduje się po drugiej stronie. Dążąc do realizacji upragnionego celu, wciąga w ryzykowny eksperyment swoich kolegów ze studiów medycznych. Początkowo wariacki pomysł przeradza się w wyścig, kto dłużej będzie martwy. Bo doświadczenie śmierci klinicznej odmienia postrzeganie młodych naukowców, otwiera ich na nowe doznania, ale potęguje też traumy z przeszłości.

Film Schumachera nie był może mistrzostwem świata, ale udało się autorowi zbudować specyficzną aurę niepewności powiązaną z ludzką ciekawością i pędem ku odkrywaniu nieznanego. Dodatkowo miał do dyspozycji grupę aktorów, między którymi zrodziła się więź, co zaowocowało silnymi relacjami między postaciami. W przypadku odświeżonej wersji Nielsa Ardena Opleva nie ma mowy ani o zapadającym w pamięć klimacie filmu, który od początku stylizowany jest na przeciętny straszak, ani tym bardziej nie ma więzi między aktorami. Piątka wyrobników odgrywa swoje role w dość przeciętny, szkolny sposób. Nie rodzi to żadnych emocji, a przywoływane traumy są tylko kolejnym elementem scenariusza do odhaczenia. Nie pokuszono się również o żadne zapadające w pamięć kwestie, jak choćby ten wypowiedziana niegdyś przez Kiefera Sutherlanda: Dziś jest dobry dzień, by umrzeć. Remake jest wyprany z większych emocji, a historie poszczególnych bohaterów nieciekawe. Całość daje mierny efekt.

W celu nawiązania do pierwowzoru w obrazie pojawił się gościnnie Kiefer Sutherland, który – jak twierdzi aktor – powtórzył swoją dawną rolę. W wersji Schumachera wcielił się w niepokornego Nelsona tu gra dr Barry’ego Wolfsona. Cieszy nawiązanie, ale mając takiego aktora w obsadzie, aż prosiło się wykorzystać go w większym zakresie niż tylko mentora pouczającego podopiecznych w raptem trzech scenach.

Linia życia A.D. 2017 to - jak wiele produkcji tego typu - remake całkowicie zbędny. Jeżeli Hollywood nie potrafi odświeżyć starych marek, nadać im nowego, atrakcyjnego dla widza wizerunku, a posiłkuje się jedynie wyciąganiem trupów z szafy, to szkoda czasu i pieniędzy na takie mocno odgrzewane tematy. Szkoda, by reanimacja dawnych pomysłów odbijała się czkawką dla kultowych obrazów lat dziewięćdziesiątych, gdy w kinie wystarczyło kilka tanich trików, aby wystraszyć widza, bez zbędnego angażowania speców od efektów komputerowych. Nową Linię życia należy odesłać w niebyt podświadomości.

Ocena: 2/10

Tytuł: „Linia życia"

Reżyseria: Niels Arden Oplev

Scenariusz: Ben Ripley

Obsada:

  • Ellen Page
  • Diego Luna     
  • Nina Dobrev     
  • James Norton     
  • Kiersey Clemons     
  • Kiefer Sutherland     
  • Madison Brydges

Muzyka: Nathan Barr

Zdjęcia: Eric Kress

Montaż: Tom Elkins

Scenografia: Mary Kirkland

Kostiumy: Catherine Ashton

Czas trwania: 109 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus