„Pożoga" tom 1 - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Redakcja

Dodane: 05-10-2017 11:48 ()


Człowiek, mimo że jest panem świata, pozostaje bezsilny wobec żywiołów natury. Tornada, huragany, trzęsienia ziemi zbierają swoje żniwo, niszcząc ludzkie siedliska i pochłaniając tysiące ofiar. Jednak skutki tych kataklizmów można z czasem naprawić. Co jednak, gdyby w Ziemię uderzył rozbłysk słoneczny, wywołując intensywną burzę magnetyczną?

Globalna katastrofa jest punktem wyjściowym komiksu dobrze znanego w Polsce Morvana (Armada, Irena), a zilustrowana przez Reya Macutaya. Ziemię dosięgnął potężny koronalny wyrzut masy, podobny do tego, który w 1859 r. zakłócił pracę telegrafów i wywołał zorzę polarną na całym globie. Jednakże w początkach rewolucji przemysłowej i technologicznej był wówczas bardziej astronomiczną ciekawostką niż realnym zagrożeniem. Z kolei w połowie XXI wieku, kiedy człowiek jest całkowicie zależny od różnego rodzaju maszyn, rozbłysk słoneczny oznacza całkowitą klęskę, a nawet regres cywilizacyjny.

Pierwsze strony Pożogi w całości to potwierdzają. Ludzie walczą ze sobą przy użyciu dzid i strzał, a przejaw jakiejkolwiek technologii jest tłumiony w zarodku przez Patriarchę. Wiekowy, acz dziarski starzec stoi na straży tradycji i rękodzielnictwa, a wszelkie przejawy myśli technologicznej uznaje za ludzką słabość, która doprowadziła już do katastrofy. Człowiek za bardzo pokładał nadzieję w różnej maści urządzeniach, które jednego dnia przestały funkcjonować, co praktycznie oznaczało globalną zagładę. Ocaleni starają się egzystować w nowym świecie, wolnym od mechaniki, ale zawsze znajdzie się ktoś uskuteczniający nowinki techniczne, będące oznaką postępu i władzy człowieka nad światem.

Pomysł twórcy Armady to jeden z wielu scenariuszy, jakie mogą czekać ludzkość w momencie olbrzymiego rozbłysku na Słońcu. Skutki dla cywilizacji będą druzgocące, bo nikt, nawet Amerykanie nie są przygotowani na należytą ochronę sieci energetycznych. Cofnięcie ludzkości w rozwoju spotęguje głód, niepokoje społeczne, doprowadzi do licznych wojen. I zapewne taka wizja jest bliska przyszłości snutej przez Morvana. Pożoga jednak, po ciekawym wprowadzeniu wytraca w jednej chwili całą swoją unikalność. Autor zabiera się za przedstawienie pary głównych bohaterów, co czyni w sposób nieudolny, ślamazarny, bez większego kontekstu względem atrakcyjnego wstępu. Historia, a dokładnie strzępy fabuły osadzonej wokół dwójki młodych ludzi są typowe i mało zajmujące.

Wraz z nadejściem apokalipsy sytuacja może ulegnie zmianie, ale na to musimy poczekać do kolejnego tomu. Niniejszy pozostawia uczucie zmarnowanego potencjału. Również graficznie prezentuje co najwyżej rzemieślniczy poziom. Plansze z przyszłości po końcu świata przypominają trochę średniowieczny, trochę steampunkowy anturaż, skupiając się głównie na emocjach rysujących się na twarzy Patriarchy. Z kolei świat przyszłości przed katastrofą jest niezwykle sterylny i mało dynamiczny, patrząc z perspektywy jego mocno zaawansowanej technologicznie strony. Chyba że twórcy chcieli pokazać wizję sztucznego, odrealnionego świata, gdzie człowiek jest więźniem maszyn, przez co dynamika życia jest praktycznie nieodczuwalna.

Ludzie w swojej rabunkowej i niszczycielskiej działalności nie zważają na siły natury, myśląc, że zawsze uda im się je okiełznać. Mimo że wizja twórców Pożogi po pierwszym tomie prezentuje się przeciętnie, to warto odnotować, że sam pomysł wydaje się ciekawy, tylko na razie autorzy nie mają pojęcia jak go ugryźć. Może zmieni się to w kolejnym albumie, który powinien zdecydowanie rozruszać akcję.

 

Tytuł: „Pożoga" tom 1

  • Scenariusz: Jean-David Morvan
  • Rysunki: Rey Macutay
  • Kolor: Walter
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Wydawnictwo: Taurus Media
  • Data wydania: 31.08.2017 r.
  • Druk: kolor, kreda
  • Oprawa: twarda
  • Stron: 48
  • Cena: 45 zł

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus