„Comanche” tom 9: „A diabeł zawyje z radości” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 11-12-2017 08:39 ()


Nieuniknione parcie cywilizacji ku rozległym przestrzeniom Dzikiego Zachodu przejawia się nie tylko coraz powszechniej występującymi liniami „śpiewającego drutu” (jak zwykli określać telegraf rodzimi mieszkańcy Ameryki) czy wytyczaniem kolejnych połączeń kolejowych, ale też aktywnością różnej maści indywiduów usiłujących zbić jak największy majątek przy jak najmniejszych kosztach własnych. Do grona tego typu osobników zdaje się należeć Addison de Vega, przedstawiciel branży ubezpieczeniowej. I to właśnie wokół tej postaci „kręci” się fabuła niniejszego, dziewiątego już spotkania z bohaterami cyklu „Comanche”.

Rzeczony przybywa bowiem do Greenstone Falls, traktując rozrastające się miasteczko jako bazę operacyjną do pozyskiwania potencjalnych klientów. Nieprzypadkowo, bo jak pamiętają wierni czytelnicy tej serii, w okolicy nie brak przecież farm, wśród których odnajdujemy również ranczo „Trzy Szóstki”. To właśnie wśród właścicieli tych posesji de Vega upatruje odbiorców swojej oferty. Ta zaś wydaje się jak najbardziej na czasie, jako że pożoga spowija kolejne farmy i nie omija również „Trzech Szóstek”. Z oczywistych względów nasuwa się pytanie: „Cui bono?” („Czyja korzyść?”) z wyraźną sugestią co do „jedynej, właściwej” odpowiedzi. Z tego też względu Red Dust wraz z pozostałą częścią męskiej załogi wspomnianego rancza wyrusza tropem podpalaczy, których nienaturalnie przymilny ubezpieczeniowiec upatruje w grupie grasujących w okolicy Paunisów. Sęk w tym, że nikt ich dotąd nie widział, a jedyną przesłanką o ich udziale w całym procederze są odnajdywane w pogorzeliskach strzały zdobione na modłę tego plemienia.

Nie jest to pierwszy przypadek w karierze Grega, gdy z pozoru prosta i jednoznaczna w wymowie fabuła to tylko punkt wyjścia do bardziej złożonej i pokomplikowanej opowieści. Nie raz i nie trzy Michel Régnier proponował czytelników sygnowanych przezeń utworów (w tym m.in. „Bernarda Prince’a” i „Luca Orienta”) tego typu grę, drążąc materię fabularną tak, aby ograne motywy poprowadzić mniej schematycznym, zaskakującym z punktu widzenia czytelnika, „szlakiem”. Widać w tym zresztą dziedzictwo starej, dobrej szkoły frankofońskiego komiksu przejawiającej się dobrze pojmowaną ekonomią treści, determinowaną koniecznością skumulowania licznych wątków w ramach względnie niewielkich objętościowo odcinków publikowanych w komiksowych magazynach. Tak też jest i tutaj i stąd główna fabuła prędko zostaje wzbogacona o coraz to nowe zwroty akcji i często mylące tropy. Greg nie zapomniał również o rozwoju poszczególnych postaci, spośród których sporo uwagi poświęcił Księżycowej Plamie. Oczywiście prym jak zawsze wiedzie Red Dust, faktyczny główny bohater tej serii, zostawiając daleko w tyle jej tytułową protagonistkę. Ten swoisty paradoks wiele mówi o gustach ówczesnych odbiorców komiksowych produkcji, prawdopodobnie zdecydowanie bardziej preferujących męskie osobowości w ramach przyswajanych przez nich fabuł.

„A diabeł zawyje z radości” to kolejny już popis kunsztu i fachowości Hermanna Huppena, jakich wiele podarował on wielbicielom m.in. „Jeremiaha” czy „Wież Bois-Maury”. Wysoki standard warsztatu i umiejętności tego autora zostaje zatem zachowany. Toteż raz jeszcze daje o sobie znać biegłość rzeczonego w aranżacji scenerii oraz metodyki kadrowania, która nie zestarzała się od chwili pierwodruku tego albumu choćby o sekundę. Tym razem w sposób szczególny wypada wyrazić uznanie pod adresem Fraymonda (właśc. Fernandeza Raymonda), czyli współpracującego z Hermannem kolorysty. „Comanche” to zresztą niejedyna seria „Ardeńskiego Dzika”, którą ów plastyk miał sposobność współtworzyć. Nakładane przezeń barwy można podziwiać także w obu wzmiankowanych chwilę temu cyklach i nie da się ukryć, że swoją zasłużoną renomę zawdzięczają one wysiłkom także Fraymonda. Skłonność do intensywnych barw nie przeszkadza mu w ich „przygaszaniu”, o ile tylko wymaga tego dramaturgia danej sceny. Pod tym względem obaj panowie zdawali się doskonale rozumieć, bo już tylko pobieżne rozpoznanie dorobku Hermanna wskazuje na jego zamiłowanie do rozrysowania sekwencji rozgrywających się po zmroku. Efekt do dziś nie pozostawia cienia wątpliwości, że odpowiadali zań artyści z prawdziwego zdarzenia.

Przed nami już tylko jeden tom realizowany przy współpracy obu wymienionych chwilę temu panów. Kolejne pięć powstały już za sprawą talentu Michela Rouge’a. Czy tak jak miało to miejsce w przypadku innego, klasycznego westernu z rynku frankońskiego – tj. publikowanej przez wydawnictwo Elemental serii „Durango” (przypomnijmy, że od tomu czternastego Yves Swolfs ustąpił miejsca w roli rysownika cyklu Thierry’emu Girodowi) – doczekamy się prezentacji dalszych losów Red Dusta? Przekonamy się zapewne w pierwszych miesiącach 2018 r.

 

Tytuł: „Comanche” tom 9: „A diabeł zawyje z radości”

  • Tytuł oryginału: „Et le diable hurle de joie…”
  • Scenariusz: Michel „Greg” Régnier
  • Rysunki: Hermann Huppen
  • Kolor: Fraymond
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Le Lombard  
  • Wydawca wersji polskiej: Prószyński i S-ka
  • Data premiery wersji oryginalnej: styczeń 1981 r.
  • Data premiery wersji polskiej: listopad 2017 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 24,5 x 32,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus