KresKon 2007 - recenzja

Autor: Krzysztof Księski Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 11-06-2007 18:46 ()


 

Tomaszów Lubelski to dość świeże miasto na konwentowej mapie Polski. Pierwszy konwent został zorganizowany w zeszłym roku, po tym jak grupa młodych fantastów założyła Tomaszowski Klub Fantastyki „Szept Wschodu". Całodniowa impreza zakończona niemal całonocnym ogniskiem okazała się sukcesem, więc nic dziwnego, że w kolejnym roku tomaszowianie zdecydowali się powtórzyć swoje działania.

Tym razem KresKon odbył się nie w czerwcu, lecz w maju, dokładnie w dniach 19 - 20 tego miesiąca. Organizatorzy postanowili wydłużyć konwent do dwóch dni, a także przenieść go w większe miejsce. Dzięki temu Tomaszowski Dom Kultury został zamieniony na ogromny budynek Zespołu Szkół nr 1 im. Bartosza Głowackiego. Pomysł dobry, ale jak się okaże dalej, nie do końca szczęśliwy.

Konwent rozpoczynał się o godzinie 10.00 w sobotę i trwał do 15.00 w niedzielę. Program zapowiadał się dość ciekawie.

Zaplanowano kilkanaście konkursów, w których brało udział całkiem sporo uczestników. Według mnie to był chyba najmocniejszy blok całej imprezy. Odbyły się między innymi konkursy: pokazywanki, muzyczny, Gwiezdne Wojny, Harry Potter, Wiedźmin, Tolkien. Były one generalnie przygotowane porządnie. Pytania nie były może arcytrudne, ale raczej nie spotkałem się z łatwymi. Tradycyjnie zwycięzcy otrzymywali nagrody. Jednak nie były to tylko książki, które najczęściej trafiają się na konwentach, ale również miniaturowe egzemplarze broni, używanej przez największych idoli fantastycznych, jak Aragorn czy Geralt.

Organizatorzy zorganizowali dwa bloki prelekcyjno - dyskusyjne. Znalazło się w nich sporo ciekawych punktów. Opowiadano o broni białej, Zakonie Templariuszy, religii w fantastyce, życiu po śmierci, magii, „Star Wars" i fandomie. Pojawiło się też sporo prelekcji poświęconych grom fabularnym - głównie Neuroshimie. Na uwagę zasługuje umieszczenie kilku różnych rodzajów warsztatów, np. literackich czy rysunkowych.

Konwent uświetnił też swoją obecnością Andrzej Pilipiuk oraz mniej znany Kazimierz Nagórski. Wszystko ładnie wyglądało na papierze. Niestety, w praktyce było trochę gorzej. Wypadło kilka punktów programu, szczególnie szkoda spotkania z księdzem Bogdanem Nowickim, który miał opowiadań o wzajemnych relacjach wiary i fantastyki. Poziom prelekcji był różny - niektóre były niedopracowane, a prelegentowi brakowało doświadczenia, a czasem też wiedzy. Niepokojąca też była frekwencja. Na wielu prelekcjach i dyskusjach sale świeciły pustkami, na palcach jednej ręki można policzyć te, które przyciągnęły większą widownię.

Skromnie zapowiadał się blok gier. Odbyły się: gra pokazowa w Magic: The Gathering oraz Warhammer 40000, nie było jednak żadnego turnieju. Planowany LARP się nie odbył, zaś grających w gry fabularne również nie uświadczyłem. Najlepiej chyba wypadł Games Room, choć tu również było zaskakująco mało konwentowiczów. Dopiero w nocy, po ognisku, w sali do grania zgromadziło się więcej osób, ale wciąż nie było ich tylu, ile zazwyczaj bywa na innych konwentach. I to mimo tego, że Games Room był naprawdę dobrze zaopatrzony.

Za to bardzo dobrze wypadły pokazy. Przybyła grupa niewiast, która prowadziła pokazy tańców starodawnych. Osoby, które przyszły popatrzeć z pewnością były zadowolone, bowiem dziewczyny tańczyły w sposób miły dla oka. Ci, którzy pragnęli się nauczyć podstaw dawnych pląsów mogli tego dokonać. Również niedzielny pokaz walk rycerskich uważam za udany, chociaż do walki stawiło się raptem dwóch rycerzy. Niemniej chciało im się co nieco zademonstrować. Fabularyzowane walki na szable, miecze, a nawet nadziak podobały się gromadce przypatrującej się zmaganiom. Można było dowiedzieć się co nieco o broni siedemnastowiecznej i dawniejszej, przymierzyć szablę do dłoni, założyć kolczugę czy hełm. Niektórzy też mogli spróbować strzału z siedemnastowiecznego pistoletu, co dało spektakularny efekt w postaci ogromnego huku i dużej ilości dymu.

Niestety nie odbyło się kilka pokazów. Fire show nie doszedł do skutku, podobnie jak wieczorek poetycki, ale nawet to nie powinno przesłaniać faktu, że blok pokazów stał na dobrym poziomie. Uwieńczeniem było ognisko, które rozpoczęło się po godzinie 22.00. Jego wadą była spora odległość, którą trzeba było przebyć, aby wziąć w nim udział, niemniej było warto. Przy ogniu zebrało się kilkudziesięciu uczestników KresKonu. Zażeraliśmy się wcześniej upieczonymi kiełbaskami,  pogryzając chlebem i popijając trunkami dozwolonymi od lat osiemnastu. Tu trzeba pochwalić organizatorów, którzy zadbali o jedzenie, tak aby każdy z uczestników mógł skosztować co nieco. Mnóstwo było rozmów i śmiechu, planów, rozważań i dyskusji. Opowiadano zabawne historie, żarty i anegdoty. Przyniesiona wkrótce gitara przysporzyła nam kolejnych uciech. Nuciliśmy różne znane „kawałki" do późnych godzin nocnych. Muszę powiedzieć, że leżenie na śpiworze, w towarzystwie sympatycznych ludzi, gawędzenie lub śpiewanie do dźwięków gitary, popijanie wina oraz wpatrywanie się w gwiaździste niebo to znakomity odpoczynek. Polecam go każdemu.

Pozytywnie nastawieni do życia, z alkoholem krążącym przyjemnie w żyłach, udaliśmy się z powrotem do konwentowego budynku. Ognisko w Tomaszowie Lubelskim było po raz kolejny znakomite.

Teraz pora na kwestie organizacyjne. Było naprawdę dobrze. Każdy uczestnik przy wejściu otrzymywał 24-stronnicowy informator, gdzie znaleźć można było wszystkie potrzebne informacje. Był całkiem pomysłowo sporządzony, przyczepiłbym się tylko do marnotrawstwa miejsca, które można było spożytkować na coś przydatnego. Sale były oznakowane i nie było kłopotu ze znalezieniem danego punktu programu. Atrakcje były rozplanowane dobrze i ciekawie. Organizatorzy okazali się bardzo pomocni i chętnie udzielali wszelkiej informacji i pomocy, dla niekiedy zagubionych konwentowiczów. Green Room był zaopatrzony w napoje i, co warte odnotowania, domowe ciasta, które były niezwykle smaczne i szybko znikały w żołądkach uczestników.

Wyszło jednak kilka błędów, które kładę na karb braku doświadczenia. Bowiem nie mam nic do zarzucenia zaangażowaniu organizatorów. Otóż po pierwsze szkoła - była zdecydowanie za duża. Przez konwent przewinęło się niewiele ponad stu uczestników, a nie było tego widać. Wszyscy bowiem zostali rozrzuceni po całym terenie konwentu. Nie sprzyjało to integracji uczestników, ani klimatowi imprezy. Rzutowało to także na frekwencję poszczególnych punktów programu, które były umiejscowione w dość odległych od siebie miejscach. Biorąc pod uwagę ilość konwentowiczów oraz wielkość programu, konwent mógł odbyć się w lokalu z poprzedniego roku. Jednak wiem od organizatorów, że dwa dni w Tomaszowskim Domu Kultury nie byłyby możliwe. Na przyszłość warto zastanowić się i dostosować wielkość budynku do formatu imprezy.

KresKon 2007 był udanym konwentem. Mimo błędów, dostrzegam u organizatorów pasję tworzenia i entuzjazm związany z fantastyką. To cenne i bardzo dobrze, że w niewielkim mieście blisko granicy jest grupa sympatycznych osób, które chcą coś robić dla siebie i innych. I im to wychodzi. Mam nadzieję, że to się nie zmieni i co roku będzie można wybrać się do Tomaszowa Lubelskiego na porządny i bardzo sympatyczny konwent. Ja już nie mogę się doczekać przyszłego roku. I jeśli będziecie mieć czas, to koniecznie pojawcie się na KresKonie, bo warto.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...