„Najemnik” tom 1: „Kult Świętego Ognia” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 28-03-2018 22:25 ()


Vicente Segrelles to drugi z do niedawna wielkich nieobecnych klasyków europejskiego komiksu, który za sprawą Wydawnictwa Kurc doczekał się nareszcie polskiej edycji jednej ze swych prac. Pierwszym był Philippe „Caza” Cazaumayou, którego „Sceny z życia osiedla” - oszałamiająca wizualnie mieszanka psychodeliczności i na swój sposób rozczulającej imitacji zaangażowania społecznego - trafiły do dystrybucji wiosną ubiegłego roku. Tym razem przyszła kolej na zupełnie odmienny stylistycznie i gatunkowo utwór przenoszący czytelnika w realia fantastycznych krain zamieszkiwanych przez mityczne monstra oraz wprawnych w swoim fachu rębajłów.

Nieprzypadkowo, bo wspomniany wydawca zdecydował się zaprezentować pierwszy epizod serii „Najemnik”, najbardziej rozpoznawalnego przedsięwzięcia Vicente Segrellesa. Biorąc pod uwagę warsztatową biegłość tego twórcy, już tylko w wymiarze plastycznym ta sytuacja może tylko i wyłącznie cieszyć. Ów wywodzący się z Katalonii artysta zwykł bowiem celować w wykonywaniu dopracowanych plansz przy użyciu techniki olejnej. Efekt okazał się na tyle epicki, że wybrane kompozycje z albumów rzeczonego nie raz i nie trzy skwapliwie zapożyczali na potrzeby prezentowanej przez nich prozy fantasy także polscy wydawcy (vide Alfa oraz miesięcznik „Nowa Fantastyka” Prószyński i Ska). Urokowi prac Segrellesa nie oparli się ponadto redaktorzy magazynu „Cimoc”, obok m.in. legendarnej „Zony” jednego z iberyjskich odpowiedników francuskiego „Métal Hurlant”. Założenie tej inicjatywy sprowadzało się do prezentacji wysmakowanych formalnie (a niekiedy wręcz awangardyzujących) komiksów tworzonych z myślą o dojrzałym czytelniku. Artysta pokroju Segrellesa, otwarcie deklarujący zamiłowanie do ujmowania na płótnie kobiecych aktów był zatem na „pokładzie” „Cimoca” wręcz pożądany. Tym bardziej że wraz z przejściem od systemu autorytarnego do odtworzonej z inicjatywy gen. Francisco Franco monarchii konstytucyjnej hiszpańskie społeczeństwo zostało poddane zintensyfikowanym procesom zmian na tle obyczajowym.

Oprócz ponętnych szczodrze obdarowanych przez naturę niewiast wspomniany plastyk nie krył ponadto skłonności do ilustrowania scen z użyciem broni białej oraz ogólnie rynsztunku wzorowanego na średniowiecznym. Wzbraniał się on jednak od osadzenia miejsca akcji swojej planowanej serii w konkretnym momencie dziejowym, m.in. z powodu braku czasu na przygotowanie niezbędnej dokumentacji. Tym sposobem „narodził” się „Najemnik”, bezimienny spec od rozwałki, a zarazem profesjonalista w każdym calu udzielający się w realiach Krainy Wiecznych Chmur. O jego arcypoważnym podejściu do podjętego fachu niech świadczy okoliczność, że w imię zachowania nieskazitelnej renomy potrafił on oprzeć się urokowi pięknej kobiety. Czytelnicy niniejszego albumu poznają go zresztą w trakcie wykonywania zlecenia, tj. odbicia porwanej małżonki jednego z możnowładców. Z podjętego zadania wywiązuje się on co prawda wręcz brawurowo, co o tyle nie dziwi, że owego protagonistę charakteryzują nie tylko mistrzowskie umiejętności w zakresie m.in. fechtunku oraz łucznictwa, ale też dryg do skutecznej improwizacji. To jednak ledwie początek wyzwań oczekujących nań w kolejnych scenach „Kultu Świętego Ognia”.

Z dzisiejszej perspektywy prostolinijna (acz zarazem ujmująca) natura tej postaci może zostać przez część czytelników uznana za ocierającą się niemal o komizm. Ta okoliczność o tyle nie zaskakuje, że w okresie, gdy „Kult…” dopiero „się robił” (tj. w latach 1979-1980) osobowości pokoju Vuzza, Lone Sloane’a i Sędziego Dredda w komiksie europejskim (a w jeszcze większym stopniu hiszpańskim) wciąż były względną nowością. Toteż ówcześni odbiorcy tego medium nadal zdawali się skłaniać ku szlachetnym duszom, do których, pomimo aktywności w ramach wątpliwego moralnie zajęcia, zaliczał się również tytułowy Najemnik. Stąd zdecydowanie bliżej mu do „brylującego” na łamach „Eppo” Storma czy Thorgala niż Diabolika oraz innych szemranych indywiduów ze stronic komiksów włoskich.

Scenariusz „Kultu…”, choć nie wolny od dramaturgicznie trafnie umiejscowionych zwrotów akcji, wykazuje znamiona nie zawsze w pełni przemyślanej improwizacji. Nie kryje tego zresztą sam pomysłodawca cyklu, przybliżając jego początki w wieńczących album refleksjach. Mimo że w trakcie lektury jego ewentualni odbiorcy będą mieli sposobność zapoznać się z obiecująco rokującym zarysem świata przedstawionego, którego nie mieliby powodów wstydzić się twórcy fantasy pokroju Michaela Moorcocka, Lina Cartera i Karla E. Wagnera, to jednak trudno opędzić się od poczucia, że wciąż mamy do czynienia z ledwie fragmentem większej całości. Nieprzypadkowo zresztą, bo publikowany w latach 1981-2003 cykl liczy trzynaście odsłon. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że do pełniejszego rozpoznania napowietrznej Krainy Wiecznych Chmur, przemierzanej przez jej dosiadających latających gadów mieszkańców, będzie jeszcze dwanaście kolejnych okazji. Na tym jednak etapie prezentacji serii wprost trzeba przyznać, że ów album to nade wszystko uczta dla oka, popis plastycznego kunsztu jego twórcy w operowaniu farbami olejnymi, techniką niewątpliwie nie tak trudną w użytkowaniu, jak problematyczne do korygowania akwarele, niemniej i tak wymagająca stosownego przygotowania. Co prawda Segrelles nie nadużywa swoich umiejętności przy „zagospodarowaniu” dalszych planów (notabene bardzo sprytnie wybrnął z tego obowiązku w kontekście plenerów miejsca pochodzenia Najemnika), koncentrując się przede wszystkim na sylwetkach bohaterów oraz licznie zamieszkujących Krainę Wiecznych Chmur gadów. Niemniej znać w efekcie jego pracy udaną symbiozę twórczej dojrzałości i autentycznego talentu. Nie ma tu miejsca na fuszerki początkujących adeptów pędzla i ołówka, bo zarówno skróty perspektywiczne, proporcje (oraz ogólnie anatomia) postaci, jak i struktury poszczególnych elementów materii zostały ujęte z pełną precyzją zaprawionego w bojach fachury. Ewentualne zarzuty o popadanie przez Segrellesa w pompatyczną tandetę, częstokroć formułowane pod adresem innych twórców aktywnych w konwencji fantasy (m.in. Doris Vallejo i Roweny Morrill – nadmieńmy, że nie zawsze bezzasadnie) z miejsca wypada zbyć śmiechem.

Seria „Najemnik” to propozycja wydawnicza bezapelacyjnie warta zainteresowania. Choćby z tego względu, że z wizualną stroną tego przedsięwzięcia czas obszedł się nad wyraz łaskawie. Również fabule trudno odmówić urokliwości, którą z niemałym prawdopodobieństwem docenią nie tylko (choć ci zapewne w szczególności) koneserzy dokonań m.in. Roberta E. Howarda i Edgara Rice’a Burroughsa. Wszak – jakby na przekór niektórym trendom trawiącym współczesną kulturę popularną – zapotrzebowanie na kolejne reinterpretacje heroicznego mitu raczej długo jeszcze nie wygaśnie.   

 

Tytuł: „Najemnik” tom 1: „Kult Świętego Ognia”

  • Tytuł oryginału: „El Mercenario. El Pueblo del Fuego Sagrado”
  • Scenariusz i ilustracje: Vicente Segrelles
  • Tłumaczenie z języka hiszpańskiego: Jakub Jankowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Norma Editorial
  • Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
  • Data publikacji wersji oryginalnej (w edycji albumowej): 15 kwietnia 1982
  • Data publikacji wersji polskiej: 24 marca 2018
  • Oprawa: twarda
  • Format: 24 x32 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 64
  • Cena: 49,90 zł

Zawartość niniejszego albumu opublikowano pierwotnie na łamach magazynu „Cimoc” nr 1-6 (marzec-sierpień 1981 r.).

 Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus