„Coco” - recenzja wydania DVD

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 12-06-2018 23:32 ()


Czy pragnęliście czegoś tak mocno, że zrobiliście dosłownie wszystko, by tylko dopiąć swego? Marzenia... często przy ich realizacji można zyskać, ale jednocześnie trochę się pogubić i stracić coś cennego. Walka o realizację marzeń i konsekwencje z tym związane to temat, który podejmuje m.in. niedawno wydane na DVD i Blu-ray - „Coco”.

Kiedy Pixar ogłosił prace nad animacją poświęconą Día de Muertos, wielu zarzucało twórcom, że kopiują „Księgę życia” - animację, której tłem akcji również było święto zmarłych, a jednym z bohaterów również muzyk. Jak jednak ogromnie się mylili... Bo choć „Księga życia” i „Coco” dzieją się podczas meksykańskiego Święta Zmarłych, to nie da się ukryć, że obie animacje opowiadają o zupełnie innych rzeczach, przy czym najnowsze dziecko Pixara jest animacją lepszą fabularnie z bardziej dojrzałym, uniwersalnym przesłaniem zarówno dla młodych, jak i starszych widzów niż „Księga życia”.

Wracając jednak do „Coco”, tym razem Pixar na bohatera swojej najnowszej opowieści wybrał sobie Miguela Riverę (w polskim dubbingu uroczo często nazywany przyjemnym dla ucha zdrobnieniem Miguś) dzieciaka, którego rodzinę wyróżnia dwie rzeczy: wielopokoleniowa działalność w branży obuwniczej i niechęć czy wręcz nienawiść do muzyki. Problem w tym, że Miguel kocha muzykę i na przekór bliskim chce zostać muzykiem. Aby osiągnąć swój cel, chłopak nie zawaha się przed niczym, co ostatecznie doprowadza do tego, że trafia on wraz ze swoim psem Dante, do Świata Zmarłych, gdzie być może nieoczekiwanie znajdzie rozwiązanie swoich wszystkich problemów...

„Coco” to animacja, w której przeplata się bardzo dużo wątków i motywów, ale o dziwo nie ma chaosu, wszystko się zazębia i ostatecznie tworzy idealną kompozycję. Fabularnie, pomimo występowania wielu schematów, które pojawiły się we wcześniejszym dorobku Pixara (mam tu na myśli „Odlot” czy „Ratatuj”) to scenarzyści potrafią wyczarować coś nowego. Jednak wszystkie wątki występujące w tej animacji koncentrują się wokół tego najważniejszego, który je łączy: muzyki.

„Pamiętaj: muzyka to potężna siła” głosi jeden z bohaterów. I to właśnie muzyka jest siłą napędową fabuły „Coco”. To muzyka wyzwala w bohaterach ich najlepsze i najgorsze oblicze. Ta sama muzyka potrafi być zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem dla rodziny Miguela. Wyzwala emocje te dobre i złe, ale też „ożywia” wspomnienia, jedyną równie potężną siłę co świat dźwięków. Twórcy idealnie oddali tę miłość do muzyki, która potrafi nam dodawać odwagi, ale jednocześnie zaślepić na tyle, że zapominamy o całym świecie oraz tym, co najważniejsze – rodzinie. Bo to ona jest tym, co powinno być dla nas istotne w życiu.

„Rodzina jest najważniejsza na świecie” mówi w pewnym momencie główny bohater i to zdecydowanie kwintesencja przesłania, jakie chcą nam przekazać twórcy „Coco” na czele z jego reżyserem Lee Unkrichem. Choć czasem rodzina nie jest idealna, czasem nie jest z nami szczera i doprowadza nas do szału, to jednak to właśnie nasi bliscy są tymi, na których w ostateczności możemy liczyć. Żadna sława, pieniądze czy inne dobra doczesne nie są w stanie zastąpić nam miłości naszych bliskich. Jednak, aby w rodzinie zapanowało szczęście, musimy być szczerzy i umieć sobie wybaczać; inaczej kolejne pokolenia będą niezasłużenie płacić „za grzechy” przodków.

Co ważne, najnowsze dzieło Unkricha jest historią o ludzkich słabościach, popełnianiu błędów: tych małych, większych, życiowych, jak również niewybaczalnych. Co ważne, „Coco” pokazuje, że prawda, nawet ukrywana ponad wiek w końcu ujrzy światło dzienne. Pamięć to równie ważny wątek, który „Coco” porusza. Szczególnie widać jak staje się on istotny pod koniec filmu. Czy chcemy tego, czy nie, pamięć o naszych bliskich jest istotną częścią naszego życia. Wraz z utratą wspomnień nieodwołalnie tracimy cząstkę siebie samych. Dlatego tak ważne dla naszej tożsamości jest pielęgnowanie rodzinnych więzi i pamięć o bliskich, z których rad możemy korzystać lub uczyć się na ich błędach, aby nie popełniać na przyszłość podobnych. Marzenia i droga ich realizacji oraz cena, jaką trzeba za nią zapłacić, niejednokrotnie zbyt wysoka i nieadekwatna do samego marzenia, to kolejny motyw, którym raczą nasz twórcy.

„Coco” to równocześnie „miłosny list” do kultury meksykańskiej. Czego tu nie ma! Twórcy zadbali o każdy szczegół. Przy każdej okazji, starano się jak najbardziej pieczołowicie oddać ducha meksykańskiej kultury, historii i tradycji (mariachi, mityczne Alebrije, tamales, nawiązania do lucha libre – meksykańskiej odmiany wrestlingu, postać Fridy Khalo). Od strony wizualnej, „Coco” to jeden z najbardziej kolorowych dzieł Pixara. Szczególne wrażenie robi sama Kraina Zmarłych ze zjawiskowym Mostem, będącym przejściem między Światami: żywych i umarłych. Na szacunek zasługuje animacja kości i szkieletów. Animatorzy stanęli przed trudnym zadaniem nadania bardziej przyjemnego wizerunku umarłym i udało im się. Zmarli nie straszą, a wzbudzają sympatię, przy czym dalej są szkieletami. Najlepiej słychać jednak Meksyk w warstwie muzycznej.

Muzyka odgrywa istotną rolę w „Coco”. Zarówno od strony fabuły, jak i soundtracku, na który składa się muzyka ilustracyjna Michaela Giacchino oraz piosenki. Ścieżka dźwiękowa Giacchino dobrze wpisuje się w całość. Czuć tu meksykańskiego ducha. Szczególnie na wyróżnienie zasługuje „Crossing the Marigold Bridge”. Równie dobrze słucha się „The Show Must Go On”, „Dept. of Family Reunions” czy „The Skeleton Key to Escape”. Choć to kawałki odwołujące się do tradycyjnej muzyki meksykańskiej to nie zabrakło czegoś bardziej nowoczesnego, o co zadbał zaproszony do współpracy przez twórców „Coco”, Mexican Institute of Sound, którego kawałek „Jálale” wnosi bardziej elektryczne brzmienia do tego zbioru meksykańskich tradycyjnych dźwięków. Soundtrack uzupełnia się z piosenkami, które są najmocniejszą stroną tego obrazu. Co ciekawe, nawiązują one w warstwie muzycznej do tradycyjnych meksykańskich stylów muzycznych (np. „Un Poco Loco” duetu Germaine Franco i Adriana Moliny jest osadzona w stylu „son jarocho”, z kolei „The World Es Mi Familia” przypomina ludowe meksykańskie pieśni Huapango). Jednak najważniejszą ze wszystkich napisanych do tej animacji jest zdecydowanie „Remember Me” („Pamiętaj mnie” w polskiej wersji językowej). To prosty tekst, ale z bardzo wzruszającym przesłaniem. W animacji słyszymy ją w dwóch wersjach: bardziej skocznej de la Cruza oraz „balladowej” w wykonaniu Hectora, a później Miguela. Co istotne, inna aranżacja tego samego tekstu pokazuje jak różna melodia oraz interpretacja przez artystę może kompletnie odmienić tekst utworu: w wykonaniu de la Cruza brzmi jak jeden z wielu miłosnych szlagierów, powstałych taśmowo, ot taki przebój jednego lata; w przypadku Hectora słyszymy w jego wykonaniu całą miłość do ukochanej córki oraz dokładnie rozumiemy, dlaczego w zamierzeniu nie chciał, by ktokolwiek wykonywał „Remember Me” publicznie.Choć „Remember Me” ma prosty tekst (wiele osób właśnie to zarzucało piosence po otrzymaniu przez nią Oscara) to właśnie on jest jej największym atutem. Zdecydowanie to jeden z najlepszych kawałków małżeństwa Lopez i zasłużony Oscar za „najlepszą piosenkę filmową”.

Polski dubbing... to miód na moje uszy. Równie dobry, a nawet momentami lepszy niż oryginalny. Serio. Zebrano naprawdę świetną ekipę na czele z Agatą Kuleszą (Mama Imelda) czy Bartoszem Opanią (Ernesto de la Cruz). Oboje świetnie oddali charakter swoich postaci i na dokładkę miło się słuchało piosenek w ich wykonaniu. Dodatkowo Maciej Stuhr jako Hector zalicza najlepszą rolę dubbingową od czasu „Zaplątanych”. I jak śpiewa „Remember Me” po polsku to aż miło posłuchać. Na uwagę też zasługuje dubbingowe cameo Mariana Dziędziela jako kumpla Hectora – Chicarrona. Polskie tłumaczenie jest ok. Fajnie, że tłumacz wprowadził wiele hiszpanizmów, co tylko utrzymało meksykański klimat „Coco”.

Jedynie co boli to fakt, że dystrybutor jakoś pominął dołączenie jakichkolwiek dodatków do płyty DVD. Pod tym kątem wcześniejsze wydanie DVD „Aut 3” było świetne, bo naprawdę było z czego wybierać. Tu szokuje ich brak. Nic, zero. Nawet trailer nadchodzących „Iniemamocnych 2” nie zmienia faktu, że dostajemy „goły” film. Dziwi mnie to i smuci, tym bardziej że można było dodać np. krótki metraż z psem Dante czy pokazywaną w kinach przed seansem „Coco”, najnowszą krótkometrażówkę z uniwersum „Krainy Lodu”, czyli „Przygodę Olafa”.

„Coco” to mądra opowieść, by w pogoni za marzeniami nie stracić tego, co najważniejsze. Jednocześnie już teraz „Coco” można uznać za klasyk Pixara obok „Odlotu” czy „Wall-E”.

Ocena: 9/10

Tytuł: „Coco"

Reżyseria: Lee Unkrich, Adrian Molina

Scenariusz: Lee Unkrich, Adrian Molina, Jason Katz, Matthew Aldrich

Obsada:

  • Anthony Gonzalez
  • Gael García Bernal     
  • Benjamin Bratt     
  • Alanna Ubach     
  • Renee Victor     
  • Jaime Camil     
  • Alfonso Arau     
  • Herbert Siguenza     
  • Gabriel Iglesias     
  • Lombardo Boyar     
  • Ana Ofelia Murguía     
  • Natalia Cordova-Buckley

Muzyka: Michael Giacchino

Zdjęcia: Matt Aspbury, Danielle Feinberg 

Montaż: Steve Bloom, Lee Unkrich

Scenografia: Tim Evatt 

Czas trwania: 109 minut

Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus