„Marshal Blueberry – wydanie zbiorcze” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 18-07-2018 17:24 ()


Mimo że pierwsze wydania zbiorcze serii „Blueberry” nie spotkały się wśród polskich czytelników z przesadnie entuzjastycznym odbiorem (po publikacji ledwie trzech albumów na kilka lat zawieszono tę inicjatywę), w ubiegłym roku polska filia Egmontu dokończyła rozpoczętą w 2008 r. prezentację głównego cyklu z udziałem brawurowego kawalerzysty. Do wydania pozostały jednak serie uzupełniające: „La Jeunesse de Blueberry” oraz „Marshal Blueberry”. Ta druga względnie niedawno (tj. w czerwcu bieżącego roku) doczekała się swojej polskiej edycji.

Co prawda w lipcu 1989 r. zmarł Jean-Michel Charlier - pomysłodawca i scenarzysta serii „macierzystej”. Niemniej na „posterunku” trwał jej rysownik Jean Giraud, który pomimo zaabsorbowania autorskimi projektami, zdecydował się samodzielnie kontynuować wspólnie rozpoczętą pracę. Popularność Mike’a Bluberry’ego okazała się na tyle popularna, że obok głównego cyklu oraz wzmiankowanej „Młodości…” zdecydowano się przybliżyć niedopowiedziane epizody z burzliwego żywota tego bohatera. Służyć temu miała zebrana w niniejszym wydaniu zbiorczym fabuła osadzona pomiędzy zmaganiami tytułowego bohatera z Siuksami w trakcie jego pobytu w Górach Czarnych a karnym oddelegowaniem go przez problematycznego gen. Allistera (zwanego „Żółtą Głową”) na pogranicze z Meksykiem.

Jak nie trudno się domyślić, Mike także w tym okresie nie miał powodów, by narzekać na widmo nudy, zwłaszcza że znowu było mu dane odwiedzić tzw. „stare śmieci”, czyli znany ze zbioru „zerowego” Fort Navajo. Jako znany sympatyk rodzimych mieszkańców Ameryki Blueberry wdaje się w negocjacje z coraz bardziej sfrustrowanymi mieszkańcami prerii. Sprawa jest tym bardziej delikatna, że w obliczu napadów ze strony grupki Indian, którzy zdecydowali się podążyć za wrażo usposobionym wobec białych wojownikiem Chato, załoga wspomnianej placówki szykuje się do interwencji. Stąd jedynie wypracowanie kompromisu przez Mike’a może powstrzymać niechybny rozlew krwi. A to tylko jedno z licznych, karkołomnych zadań, które zapewnił mu bezwzględny pan scenarzysta oraz kooperujący z nim plastycy. Odbiorcy tej propozycji wydawniczej mogą się zatem spodziewać sprawdzonych w głównej serii motywów: spisków chorobliwie ambitnych nuworyszy, urodziwych dam o nierzadko zadziornych charakterkach, a także wizyty dawno niewidzianych przyjaciół Mike’a.

Wedle „oklepanego” porzekadła: „(…) cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych”. „Marshal Blueberry” to widomy dowód, że pewnych osób nie da się jednak zastąpić. Do tego grona zaliczyć można (a nawet trzeba!) przywoływanego nieco wcześniej Jean-Michela Charliera. Nic bowiem nie uchybiając Moebiusowi, to właśnie rzeczony scenarzysta nadał serii o najsłynniejszym pokerzyście frankofońskiego komiksu „eksplozywną” wręcz dynamikę, dosłownie szpikując fabuły swego autorstwa ogromem pomysłów i autentycznie zaskakujących zwrotów akcji. O ewentualnych dłużyznach nie mogło być zatem mowy, a zawrotnego tempa nie zaburzały nawet częste sekwencje z udziałem wygłaszających sążniste przemowy tzw. gadających głów. Tym bardziej że jakby na przekór współczesnym tendencjom tego typu zabieg znacząco poszerzał tło intryg, w których zmuszony był uczestniczyć tytułowy bohater. Mimo że Giraud robił, co mógł, aby godnie zastąpić zmarłego Charliera w roli scenarzysty to jednak siódme i ósme wydanie zbiorcze cyklu „macierzystego”, pomimo ogólnie przekonujących scenariuszy, potwierdziły niepowtarzalną klasę tego pierwszego. Analogicznie rzecz się ma także w przypadku „Marshala…” w warstwie fabularnej zbioru fachowo zrealizowanego, acz dostrzegalnie poniżej poziomu tzw. afery z konfederackim złotem (zob. „Blueberry – wydanie zbiorcze” tom 3) czy awantury z udziałem wspominanego generała „Żółtej Głowy”. Gwoli ścisłości im dalej w tok opowieści, tym również świeżo opublikowana seria uzupełniająca zdaje się zyskiwać ogólnego rozpędu. Natomiast sam Mike dokazuje niczym w najlepszych albumach współsygnowanych przez Charliera. Toteż w ogólnym rozrachunku dobrze się stało, że także polski czytelnik zyskał sposobność do jeszcze jednej „wizyty” w realiach Dzikiego Zachodu przemierzanych przez Blueberry’ego. Także ze względu na dobór plastyków, którym powierzono zilustrowanie skryptu twórcy m.in. „Człowieka z Ciguri”.

W przypadku pierwszego z nich wątpliwości nie może być żadnych. Mowa bowiem o niedawno zmarłym Williamie Vance, świetnie znanym polskiemu czytelnikowi z takich przedsięwzięć jak m.in. „Ramiro”, „Ringo”, a nade wszystko realizowana do spółki z Jeanem Van Hamme „XIII”. Dysponując wyrobionym i łatwo rozpoznawalnym stylem, rzeczony nie musiał nikogo naśladować. Stąd zilustrowane przezeń albumy „Na rozkaz Waszyngtonu” oraz „Misja Sherman” wykonał on w uwielbianej przez wielu manierze i wprost trzeba przyznać, że Blueberry’emu z tym do twarzy (nie wspominając o żeńskich uczestniczkach tych fabuł). Stąd typowa dla Vance’a precyzja, ale też i mniejsze przywiązywanie wagi do dalszych planów, które w przypadku Girauda bardzo często okazywały się swoistą, a przy tym skrupulatnie zapełnioną „sceną”. Niemniej tego typu reinterpretacja niezmiennie docenianego tytułu w wykonaniu innego mistrza europejskiego komiksu może tylko cieszyć (notabene Moebius odwdzięczył się Vance’owi, ilustrując osiemnasty tom „XIII” – także po swojemu).

Autor rysunków finalnego albumu serii („Krwawa granica”) – tj. Michel Rouge – to co prawda inna kategoria „wagowa” twórcy niż obaj wyżej wymienieni. Niemniej także jemu nie sposób odmówić profesjonalizmu, zwłaszcza że w komiksowej branży zwykł się on udzielać już od drugiej połowy lat 70. ubiegłego wieku. Dość wspomnieć, że to właśnie jemu powierzono kontynuację serii „Comanche” po odejściu z jej zespołu Hermanna Huppen, a jeszcze wcześniej współpracował przy realizacji popularnego cyklu „Rahan”. Owa wprawa i warsztatowa biegłość jest z miejsca dostrzegalna - czy to w obliczach bohaterów (w tym zwłaszcza tytułowego), czy też odtworzonej przezeń kulturze materialnej Stanów Zjednoczonych drugiej poł. lat 60. XIX w. Znać co prawda umiarkowaną sztywność, ale też staroświecką elegancję. Dlatego tym bardziej wypada żałować, że Prószyński i S-ka (tj. polski wydawca „Comanche”) nie podjął się kontynuacji przygód Red Dusta ilustrowanych właśnie przez Rouge’a. 

Bez względu na obiekcje co do różnicy jakości scenariuszy zebranych tu albumów w zestawieniu z najbardziej udanymi dokonaniami Charliera „Marshal Blueberry” to wciąż efekt wysiłków zawodowców, którzy w swoim fachu osiągnęli, oględnie rzecz ujmując, dużą wprawę. Byłoby zatem szkoda, gdyby okazja do przyjrzenia się interpretacji przygód Mike’a w wykonaniu m.in. Williama Vance’a ominęła „miejscowych” czytelników. Podsumowując: fani komiksowych westernów z dużym prawdopodobieństwem nie doznają zawodu.

 

Tytuł: „Marshal Blueberry – wydanie zbiorcze”

  • Tytuł oryginału: „Marshal Blueberry Intégrale”
  • Scenariusz: Jean Giraud
  • Rysunki i adaptacja scenariusza: William Vance („Na rozkaz Waszyngtonu”, „Misja Sherman”), Michel Rouge („Krwawa granica”)
  • Kolory: Petra („Na rozkaz Waszyngtonu”, „Misja Sherman”), Scarlett Smulkowski („Krwawa granica”)
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wydania (w tej edycji): 1 grudnia 2017 r.
  • Data publikacji wydania polskiego: 6 czerwca 2018  r.
  • Oprawa: twarda 
  • Format: 22 x 29,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 99,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w albumach „Marshal Blueberry” (1 sierpnia 1992), „Mission Sherman” (15 grudnia 1993), „Frontière sanglante” (3 października 2000).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus