„Bob Morane – wydanie zbiorcze” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 31-08-2018 21:05 ()


Bob Morane to obok m.in. Michela Vaillanta, Alixa i Luca Orienta jeden z najbardziej rozpoznawalnych (i klasycznych zarazem) bohaterów frankofońskiego komiksu przygodowego. W odróżnieniu od wspomnianych jak dotąd nie było jeszcze okazji do prezentacji polskim czytelnikom jego perypetii. Pomimo zapowiedzi sprzed 27 lat (wówczas album „Giganci z Mu” zamierzało opublikować efemeryczne wydawnictwo Korona) zaradny podpułkownik Królewskich Sił Powietrznych na swoją prapremierę nad Wisłą i Narwią zmuszony był czekać aż do bieżącego roku. Staraniem wydawnictwa Sideca do dystrybucji trafiło właśnie pierwsze wydanie zbiorcze tej niezmiennie cenionej serii.

Gwoli ścisłości, zanim ów bohater trafił na komiksowe plansze, jego przygody emocjonowały francuskojęzycznych nastolatków zaczytujących się w popularnych powieściach groszowych publikowanych przez wydawnictwo Marabut od roku 1953. Popyt na tego typu fabuły był znaczny, podsycony nie tylko przedrukami amerykańskich historyjek obrazkowych z udziałem m.in. Bucka Rogersa i Doca Savage’a, ale też klasyką miejscowej literatury przygodowej na czele z dorobkiem nieprzecenianego Juliusza Verne’a. Nie zaskakuje zatem okoliczność, że pomysłodawca cyklu w osobie Henriego Vernesa (właśc. Charles-Henri Dewisme) pełnymi garściami czerpał z obu fabularnych zasobów. Koncept wysportowanego lotnika wspieranego przez szkockiego śmiałka Billa Ballantine’a oraz wszechstronnego profesora Clairembarta z miejsca docenili zarówno rozentuzjazmowani czytelnicy, jak również świetnie znający się na podliczaniu wpływów ze sprzedaży decydenci Marabuta. Wraz ze zwiększającą się koniunkturą na komiksowe opowieści teksty Vernesa doczekały się adaptacji w formule tego medium. Miało to miejsce na łamach czasopisma „Femmes d’Aujourd’hui”, którego redakcja przez długie lata chętnie publikowała tego typu utwory (udzielał się tam m.in. William Vance znany m.in. z takich przedsięwzięć jak seria „Ramiro”, „Ringo” i… „Bob Morane”). Tym sposobem w roku 1959 Bob Morane, naonczas łatwo już rozpoznawalna marka, zaprezentował się fanom w swojej komiksowej emanacji, której sława przyćmić miała sławę literackiego pierwowzoru.

Nieprzypadkowo wzmiankowano chwilę temu Doca Savage’a i Bucka Rogersa, dwóch mega-gwiazd kultury popularnej sprzed debiutu superbohaterów, jako że Bob Morane to de facto synteza tych dwóch chwackich postaci. Z niemałym prawdopodobieństwem w jego profilu osobowościowym wypada dopatrywać się również inspiracji zaczerpniętych z kultowego dla Brytyjczyków komiksu „Dan Dare” oraz chronologicznie wcześniejszego „Terry’ego and the Pirates” (notabene ten drugi był przedrukowywany we francuskiej prasie już przed II wojną światową). Ową mieszankę wzbogacono o egzotyczne plenery – m.in. afrykańską dżunglę i antarktyczne przestrzenie – wątki zaczerpnięte z literatury primhistorycznej (pozostałości prastarych, nieodnotowywanych w oficjalnej nauce kultur), zaawansowaną technologię, kryptozoologię oraz motyw tzw. uciekającej cywilizacji. Owa mozaika fabularna okazała się na tyle nośna, że od momentu swego debiutu Bob Morane doczekał się ponad dwustu utworów literackich ze swym udziałem oraz 66 komiksowych albumów. Znaczący wpływ formuły zaproponowanej przez Henriego Vernesa ogólnie na frankofoński komiks przygodowy nie podlega dyskusji i jest łatwo dostrzegalny m.in. w przywoływanej serii „Luc Orient”, „Jan Kaledine” oraz „Blake i Mortimer”. „Bob Morane” to także jakość sama w sobie, która w ciągu kilkudziesięciu lat rozwoju tej marki, pomimo zachowania zasadniczego „sznytu” awanturniczego, ewoluowała zarówno w wymiarze fabularnym, jak i formalnym. Choćby z tego względu warto zapoznać się z tą propozycją wydawniczą.

Na pierwsze wydanie zbiorcze niniejszej serii złożyły się trzy jej najwcześniejsze chronologicznie epizody. W pierwszej z nich („Ognisty Ptak”) tytułowy bohater oraz wspierający go Bill Ballantine zmuszeni są stawić czoła dalekowschodniemu piratowi znanemu jako Chiński Rekin. Temu szubrawcowi (swoją drogą mniej lotnej wersji diabolicznego doktora Fu-Manchu oraz skądinąd znanego doktora No) zamarzyło się bowiem przejęcie eksperymentalnego (acz doskonale się sprawdzającego) pojazdu latającego o napędzie atomowym dostoswanym także do przemieszczenia się pod wodą. W „Tajemnicach Antarktyki” realizatorzy serii przenoszą nas na tytułowy kontynent chętnie „eksploatowany” w kulturze popularnej m.in. przez takich twórców jak Edgar Allen Poe, Howard Phillips Lovecraft i Stanley Leiber (szerzej znany jako Stan Lee). Natomiast „Zielony postrach” to „doprawiona”, znowu użyjmy umownego określenia, wątkiem atomistycznym historia wmieszania się głównych bohaterów serii w konflikt wewnętrzny trawiący społeczność południowo-amerykańskiego państwa Amazonii. Wszystkie te fabuły jako żywo wpisują się w schemat wartko prowadzonych opowieści publikowanych niegdyś w groszowych czasopismach i przyznać trzeba, że scenarzysta robił, co mógł, aby rozwój fabuły sygnowanych przezeń utworów charakteryzowała wolna od dłużyzn dynamika. Stąd ekspresowe tempo prezentacji poszczególnych sekwencji, które nawet pomimo upływy blisko sześciu dekad od pierwodruku wiele zachowały ze swej pierwotnej przebojowości.

Nieco gorzej czas obszedł się z formalną stroną przedsięwzięcia. Stąd plansze w wykonaniu Dino Attanasio znamionuje urocza naiwność bliska estetyce wczesnych przygód Bernarda Prince’a czy Buddy’ego Longwaya. Tego typu klasykę warto jednak rozpoznać i docenić, tym bardziej że plastyk, o którym chwilę temu była mowa, nie szczędził zmysłu kreatywnego w zamiarze nadania rzeczywistości przedstawionej znamion atrakcyjności i niesamowitości zarazem. Ów nieco archaiczny styl znamionuje jednak swoista elegancja niezgorsza od tego, co mniej więcej w tym samym czasie prezentowali na łamach przełomowego dla konwencji superbohaterskiej magazynu „Showcase” twórcy tacy jak Gil Kane, Carmine Infantino i Murphy Anderson. Stylistyka retro zapewne nie dla wszystkich współczesnych odbiorców komiksowych produkcji jest „strawna”. Niemniej dla tej części czytelników, którzy z lubością rozpoznają klasykę gatunku „Bob Morane” to lektura niemal obowiązkowa.  

Oprócz trzech zebranych w niniejszym zbiorze albumów znalazło się w nim miejsce dla obszernego tekstu wprowadzającego uzupełnionego o bogatą ikonografię. Tym samym owa edycja wpisuje się w formułę zastosowaną w dostępnych także u nas przedrukach m.in. „Storma” i „Najemnika”. Nie da się ukryć, że tego typu uzupełnienia to cenne źródło wiedzy dotyczące nie tylko tej konkretnej serii, ale ogólnie rozwoju europejskiego komiksu. Podobnie jak w przypadku zbiorczych wydań „Rorka” oraz „Wielkiego Martwego” także i tym razem Sideca spisała się na medal. Oby ta tendencja utrzymała się przy okazji kolejnych przygód Boba Morane’a oraz zapowiedzianego przez tego wydawcę zbioru wczesnych przygód Bruno Brazila. Bowiem także ten doceniony przez czytelników cykl, symbolicznie rozpoznany przez polskich fanów za pośrednictwem trzeciego numeru magazynu „Świat Komiksu”, również znalazł się w zapowiedziach wydawnictwa Sideca.  

 

Tytuł: „Bob Morane – wydanie zbiorcze” tom 1

  • Tytuł oryginału: „Integrale Bob Morane nouvelle version – tome 1”
  • Scenariusz: Henri Vernes
  • Rysunki i kolory: Dino Attanasio
  • Kolory: Matthew Wilson
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Jakub Syty
  • Wydawca wersji oryginalnej: Lombard
  • Wydawca wersji polskiej: Sideca
  • Data publikacji wersji oryginalnej (w tej edycji): 06.11.2015 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 08.08.2018 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 29,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 200
  • Cena: 95,90 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w czasopiśmie „Femmes d’Aujourdhui” w latach 1959-1961.

Dziękujemy wydawnictwu Sideca za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus