„Uncanny X-Men” tom 6: „Małe historie” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 21-09-2018 11:52 ()


Ponoć mówi się, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. Gdyby ocenić pracę Briana Michaela Bendisa nad serią Uncanny X-Men przez pryzmat przytoczonych wyżej słów, to można stwierdzić, że finisz serii utytułowanemu autorowi nie wyszedł. Mało tego, okazał się rozczarowującym wydarzeniem, które Marvel przyszykował z okazji celebrowania 600 zeszytu bestsellerowej niegdyś serii.

To już nie są przygody mutantów, po które sięga się z ochotą. W pisaninie Bendisa trudno doszukiwać się pozytywnych elementów. Fabularny chaos potęgowany jest przez wewnętrzne tarcia wśród grupy podopiecznych Charlesa Xaviera. Podział na dwie frakcje, jedną stojącą murem za Cyclopsem i drugą zebraną wokół dawnego instytutu Profesora X okazał się jałowy i nic z niego nie wynikło. Autor nie potrafił mocnym akcentem zakończyć rewolucji Scotta Summersa, a doprowadzenie jej do końca w sposób zaprezentowany w komiksie to najprostsze z możliwych rozwiązanie. Bez polotu i zaskoczenia. Relacje między poszczególnymi mutantami zawsze były mocną stronę cyklu o mutantach, zwłaszcza za czasów Chrisa Claremonta. Obecnie ich siła rażenia jest znikoma, a próba wpływania na losy młodych homo superior poprzez ich konfrontację ze starszymi wersjami spaliła na panewce. Wydaje się, że wybory dokonywane przez scenarzystę w sporym stopniu okazały się chybione. Po przeczytaniu finału tej opowieści – po całkiem przyzwoitym epizodzie z mutantem omega - pozostaje ogromne uczucie niedosytu.

Jednak to nie koniec atrakcji, gdyż na koniec Bendis przyszykował zeszyt mający w pewien sposób zamknąć zawirowania związane z całym czasoprzestrzennym zamieszaniem. Poszukiwanie tzw. kozła ofiarnego nie trwało długo. Kolejną wyklętą postacią odpowiedzialną za całe zło egzystencji mutantów został ogłoszony Hank McCoy. To jego machinacje i podróże w czasie okazały się dla mutanckiej braci przysłowiowym nożem w plecy. I jeśli nawet podziela się lub nie wybór autora to tak beznamiętnie poprowadzonego wątku procesu lub też quasi procesu nad ważną postacią serii dawno nie pamiętam. Jeśli ktoś liczył na napięcie czy emocjonujące zwieńczenie tego wątku to niestety się rozczaruje. Szkoda, że twórcy serii o X-Men, biorąc na warsztat sztandarowy tytuł Marvela, zawsze pragnął budować coś poprzez burzenie poprzedniego porządku. Brną przez gąszcz motywów o wyalienowaniu, akceptacji i nietolerancji, zatracając po drodze ducha opowieści i niwecząc prace swoich poprzedników. 

Bendisowi udała się rzecz niebywała. Z bohaterów, których charaktery przez lata ewoluowały, zrobił papierowe, nieciekawe postaci, których dalsze losy są nam obojętne. W przypadku X-Men można śmiało stwierdzić, że właśnie tej serii przydałby się reset i to całkiem potężny. Inna droga będzie prowadziła tylko poprzez rozdrabnianie niekoniecznie trafiony pomysłów. Trudno sobie wyobrazić, że można było w taki sposób zarżnąć kurę znoszącą złote jaja. Pozostawienie młodych X-Men w przyszłości sprawia, że cała ta telenowela zaczyna tracić sens. Przykre to, ale prawdziwe. 

 

Tytuł: Uncanny X-Men” tom 6: „Małe historie

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Rysunki: Chris Bachalo, Kris Anka, Valerio Schiti
  • Tusz: Tim Townsend
  • Wydawca: Egmont
  • Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Stron: 132
  • Format: 165x255
  • Data publikacji: 19.09.2018 r.
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus