„Szybcy i wściekli 9” - recenzja wydania DVD

Autor: Damian Podoba Redaktor: Motyl

Dodane: 11-12-2021 23:50 ()


„Szybcy i wściekli 9” to film zupełnie inny, niż to, co seria oferowała do tej pory. I stwierdzam to jako fan wszystkiego, co zostało stworzone pod hasłem „F&F” Niestety nie jest to spostrzeżenie pozytywne. Z uwagi na dawną premierę filmu w recenzji nie będę stronił od spoilerów, więc czujcie się ostrzeżeni.

Na początek kilka słów o fabule. Dom odłożył na bok kierownicę i przycisk N.O.S., by zająć się swoim synem. Towarzyszy mu ukochana Letty. Na takiej sielance nie zbuduje się jednak filmu akcji. Pan Nikt wzywa pomocy, a jedynymi ludźmi, których może ściągnąć do nowego zadania, są członkowie ekipy Doma. Co na to Toretto? Uznaje, że rodzina jest ważniejsza i postanawia zostać z synem. Wszystko zmienia się, kiedy na światło dzienne wychodzi pewien drobny szczegół. Dostajemy wtedy retrospekcję z życia Doma, która rozjaśnia wiele spraw niewiadomych od pierwszego filmu serii. W toku fabuły okazuje się, że za obecnymiproblemami zespołu stoi syn dyktatora, a jego zbrojnym ramieniem jest, nieco wyrośnięty względem chuchra z retrospekcji, brat (!) Doma. Uspokajam wszystkich, Mia nie zmieniła płci, ona również zagości na scenie we własnej osobie, brat był jak się okazuje persona non grata. Oczywiście całość komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na ekranie pojawia się znana fanom serii Cypher. Dalej mamy ogrom widowiskowych scen z wielkim elektromagnesem, rakietowymi samochodami, lotami w kosmos i zmartwychwstaniem, które zaspoilerowano miłośnikom serii już w zwiastunie filmu.

Co o tym wszystkim sądzić? Scenarzyści wyłazili ze skóry, by uzasadnić i wyjaśnić wszystkie nieścisłości. Przyznaję, że wyszło tak po japońsku „jako tako”, bo chociaż Han był uwielbianą postacią i jego powrót do ekipy wiele osób przyjęła z uśmiechem na twarzy, to jakoś stracił on swój zaraźliwy młodzieńczy entuzjazm. Owszem wyjaśnienie jego powrotu jest akceptowalne, ale na logikę, to bohater musiał się poruszać naprawdę szybko, żeby uniknąć śmierci. A trzeba powiedzieć wprost najpierw ta śmierć wstrząsnęła wszystkimi w „Tokyo Drift”, a potem sprawiła, że zapałali oni nienawiścią do Deckarda Shawa. Teraz okazuje się, że to wszystko grubsza intryga.

O wiele słabiej wypada za to sprawa lotu w kosmos. To już jest jakieś groteskowe SF. Nie ujmując nic znakomitej parodii, sceny w kosmosie od razu skojarzyły mi się z „Kosmicznymi Jajami”. Oczywiście nie mogło w tym wątku zabraknąć głównego komika serii, czyli Romana, który w najnowszej części filmu zaliczył kilka solidnych komediowych akcji. Ogromny minus za cały niesmak wywołany wywróceniem do góry nogami charakteru Shauna Boswella, który jeszcze niedawno był królem driftu w Tokyo, a tutaj stał się szalonym naukowcem. Słabo to wypadło. Na plus zdecydowanie policzę za to wątek rodziny Toretto spięty w całość wspomnianymi retrospekcjami i aktualnymi rozmowami. Wyszło dobrze, chociaż rozwiązanie tej historii było bardzo przewidywalne.

Gra aktorska nie różni się bardzo od tego co fani serii już znają. Vin Diesel jako Dominic Toretto to twardziel o wielkim sercu, który momentami wypada zwyczajnie naiwnie. Oscarowa kreacja to nie jest i nigdy nie będzie. Jeden, zacięty wyraz twarzy, grymas uśmiechu i głęboki głos to chyba za mało na nagrodę Akademii. Równie groteskowo wypadał „ten drugi Toretto”, czyli John Cena w roli Jacoba. Właściwie można przepisać zdania z początku akapitu. O ile w retrospekcjach Jacob Finna Cole’a ma jakieś emocje i charakter to już starsza wersja wypada blado. Innych aktorów można podzielić właściwie na dwie grupy: tych, którzy byli zmarginalizowanym tłem i tych, co wycisnęli z tego tła, ile wlazło.

Do pierwszej grupy bez większego zawahania wrzucam Nathalie Emmanuel (Ramsey), Jordanę Brewster (Mia Toretto), które nie przykuły mojej uwagi kompletnie niczym. Z lekkim oporem uzupełniam ten worek o Michelle Rodriguez (Letty), bo miała ona jedną mocną scenę. Żeby nie było, że piętnuję tylko słabą grę kobiet, to jeszcze Shad Moss (Twinkie) był w filmie właściwie zbędny. W drugiej grupie wyróżnię natomiast Shea Wighama, który chociaż miał tylko ekranową chwilę, to wypadł znakomicie. Pewnie to zasługa charakteryzacji przywołującej wspomnienia kilku niefortunnych zdarzeń, ale jednak Stasiak zapadł mi w pamięć. Poza tym dwie genialne kobiety: Helen Mirren jako Magdalena Shaw, czyli nie do końca emerytowana złodziejka z dużą dawką satyrycznego poczucia humoru i kokieterii oraz Charlize Theron grająca manipulującą wszystkimi wokół Cipher.

Ktoś może zapytać, a gdzie reszta? No właśnie nie mam pojęcia. Z duetu Ludacris – Gibson scenarzyści już dawno zrobili komediantów i ta formuła do tej pory się sprawdzała, ale tym razem coś nie zagrało. Roman i Tej oczywiście przekomarzają się jak dawniej, jednak ich żarty nie bawią jak dawniej (no dobra, z wyjątkiem sceny z łyżką – tam leżałem ze śmiechu). Zostają zatem Lucas Black i Sung Kang, czyli dwóch aktorów, których pierwotnie poznaliśmy w kochanym lub znienawidzonym „Tokyo Drift”. W mojej opinii scenarzyści okrutnie wykastrowali zarówno Seana jak i Hana. O ile początkowo młody Boswell działał mi na nerwy, to z czasem udało mi się go zrozumieć i zaakceptować, to Han był postacią, którą naprawdę uwielbiałem, szczególnie jak zburzono linię chronologiczną serii i poznaliśmy go współpracującego z Dominiciem. Niestety obaj panowie stracili swój unikatowy charakter.

Widowiskowo „Szybcy i wściekli” trzymają poziom współczesnego kina akcji, które naciąga realizm do granic możliwości – tak napisałbym jeszcze ze dwie części serii wcześniej. Teraz mnóstwo wyczynów bohaterskiej ekipy i jej przeciwników to już czyste SF. Supermagnesy, loty kosmiczne? Nie, nie i jeszcze raz nie. Już dawno wiadomo było, że seria poszła bardziej w stronę „Mission Impossible” niż szlakiem „Need for Speed”, ale naprawdę trudno już przyjąć bezkrytycznie, że spece od wyścigów ulicznych stali się herosami odnoszącymi sukcesy w starciach z tajnymi agentami i armią komandosów.

Czas zająć oceną samego wydania. Dotarła do mnie wersja na DVD, z jedną, ale dość obszernie wypełnioną płytą. Oprócz wersji kinowej filmu, znaleźć można tam również dłuższą o siedem minut wersję reżyserką. Niestety, nie ma w tym nowym materiale nic wielce wartego uwagi, co faktycznie spięłoby podstawowy film jakoś lepiej w całość. Poza tym dostajemy coś od reżysera w formie komentarza i wpadki z planu, które wypadają słabiej niż humorystyczne sceny w filmie. Fajnie, że tyle rzeczy upchnięto w wydaniu DVD, trzeba przyznać, że jest to nietypowe. Gorzej rzecz ma się z samą jakością. Przypominam, jest to wydanie DVD i nie mamy co liczyć na pełnię wodotrysków, jakie widzieliśmy w kinie czy to, co gwarantuje nam obraz UHD. Niestety, oglądając film na średnim ekranie telewizora brak wysokiej jakości efektów był odczuwalny, a nawet nużący. Z dźwiękiem jest nieco lepiej. Polegając tylko na głośnikach z telewizora nie odczułem żadnych spadków jakości. Co ważne, nie było również potrzeby manipulowania +/- bo na jednym poziomie głośności dialogi były dobrze słyszalne, a efekty nie za głośne.

Kończąc już ten przydługi tekst, muszę przyznać, że „Szybcy i wściekli 9” są dla mnie niestety rozczarowaniem. Aktorsko nie oczekiwałem cudów, więc się nie zawiodłem. Efektownie było bez dwóch zdań. Jednak poziom fabuły wzniósł się dosłownie na orbitę absurdu. Szkoda. No i aż strach pomyśleć co będzie się działo w ostatniej, podzielonej na dwa filmy (sic!) części.

Ocena: 3,5/10

Tytuł: „Szybcy i wściekli 9"

Reżyseria: Justin Lin

Scenariusz: Chris Morgan

Obsada:

  • Vin Diesel
  • Charlize Theron
  • John Cena
  • Michelle Rodriguez
  • Jordana Brewster
  • Tyrese Gibson
  • Ludacris
  • Sung Kang
  • Kurt Russell
  • Nathalie Emmanuel
  • Helen Mirren
  • Anna Sawai
  • Michael Rooker

Muzyka: Brian Tyler

Zdjęcia: Stephen F. Windon

Montaż: Greg D'Auria, Dylan Highsmith, Kelly Matsumoto

Scenografia: Lucy Eyre, Brana Rosenfeld

Kostiumy: Sanja Milković Hays

Czas trwania: 145 minut

Dziękujemy dystrybutorowi Filmostrada za udostępnienie DVD do recenzji. 


comments powered by Disqus