„Catwoman”: „Samotne miasto” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 08-10-2023 23:52 ()


Świat bez Człowieka Nietoperza byłby lepszym miejscem. I nawet jeżeli Cliff Chiang nie mówi tego wprost, to z jego komiksu wybrzmiewa antybatmanowe przesłanie. Po śmierci dziedzica fortuny Wayne’ów Gotham City uległo radykalnej zmianie. Przestępczość zmalała, bieda się zmniejszyła, miasto zaczęło się rozwijać. Urząd burmistrza sprawuje Harvey Dent, wyleczony ze swojej psychozy, lecz nie z fizycznej skazy. Ta pozostała jako świadectwo przeszłości. Jestem takim, jakim mnie widzicie. Nie mam nic do ukrycia. Uwierzcie we mnie, uwierzcie w nowe Gotham, wydaje się mówić. Ale przeszłość zawsze upomni się o swoje. To cień kroczący za nami dzień w dzień, noc w noc i prędzej, czy później dopadnie nas w najmniej oczekiwanym momencie. Jedni zdają sobie z tego sprawę, inni liczą na łut szczęścia, na oszukanie przeznaczenia…

Kiedy Selina Kyle opuszcza po dziesięciu latach wiezienie, nie ma czego oszukiwać. W zasadzie jest mentalnym i fizycznym wrakiem. Historycznym muzealnym eksponatem, na który mało kto zwraca, bądź zwróci uwagę. Oto znalazła się w takiej chwili swojego życia, o jakiej zapewne nigdy nie myślała. Nie należy już do tego świata. Nie ma Batmana, nie ma fortuny, nie ma kogo okradać i kogo kochać. Nie ma nic i niczego. Poza swoją dumą i umiejętnościami… A to już dobry start, aby zacząć wszystko od nowa. Udowodnić sobie, Dentowi i wszystkim wokół, że koty zawsze spadają na cztery łapy, oczywiście, jeżeli nie zabraknie im żyć.

Cliff Chiang z wirtuozerią godną największych mistrzów komiksowego medium porusza się po meandrach superbohaterskiej rzeczywistości, tworząc intertekstualną opowieść najwyżej próby. To nie zabawa dla zabawy, ale sprytna gra z czytelnikiem dorastającym z kolorowymi zeszytami w ręku. Tyle że tym razem herosów, których podziwialiśmy, dopadł upływający czas. Zestarzeli się i zostali spuszczeni wraz ze ściekami do rzeki. Oficjalnie nie ma już miejsca na kobiety i mężczyzn z przedrostkiem super wyczyniającymi, co im się żywcem podoba. A tym bardziej dla wszystkich tych, stojących po przeciwnej stronie barykady. Im pozostał jedynie zimny browar w ręku, problem ze znalezieniem dachu nad głową, dbałość o wizerunek, czy pranie brudnych pieniędzy pod przykrywką porządnej instytucji. Jakkolwiek potoczyły się losy niegdyś kolorowych błaznów, łączy ich jedna rzecz. Samotność. Dlatego przyjaźń jest rzeczą nadrzędną. Nie władza i nie pieniądze, a międzyludzkie relacje pozwalające na przetrwanie we własnym piekle. Podstarzała Selina, cierpiąca na fizyczne ułomności nie ma wyjścia i musi połączyć siły ze zniedołężniałym Waylonem Jonesem, posiwiałym Edwardem Nygmą i Pamelą Isley, która pożegnała się z dawną figurą uwodzicielskiej femme fatale. Razem spróbują włamać się do zasypanej jaskini Batmana i poznać sekret „Orfeusza” czymkolwiek on jest.

„Samotne Miasto” to zgrabne połączenie superbohaterskiej konwencji z heist movie, gdzie granica między dobrem a złem zostaje całkowicie zatarta. Tym samym czytelnik może odczuwać pewien dyskomfort, obcując z przestępcami i mordercami przedstawionymi w pozytywnym świetle. Tak jakby starość  była wystarczającą karą dla ich zbrodniczych występków. I być może tak jest, lecz Chiang nie gloryfikuje żadnego z nich. Jedynie pozwala im dorosnąć i trzeźwo spojrzeć na własne czyny i całe dotychczasowe życie z nowej szerszej perspektywy. Nadszedł czas, kiedy mogą po prostu zluzować. Odrzucić presje otoczenia. Zacząć rozwiązywać problemy w bardziej cywilizowany sposób. W pewnym wieku bowiem świat przyśpiesza, a my nie mamy już sił go gonić. Wtedy liczy się doświadczenie pozwalające nam przetrwać każdy kolejny dzień życia.

Subtelna kreska Chianga znakomicie oddała na twarzach bohaterów upływający czas. Nie ma w nich już niczego z tej nonszalanckiej przebieranki, którą uprawiali przez dekady, szeroko szczerząc uzębienie lub złowieszczo marszcząc czoło. Pozostały zmęczenie, bezsilność i zamęt. Od czasu do czasu przerywane szczerym uśmiechem podkreślającym liczne zmarszczki. Prosty, realistyczny styl wpadający w kreskówkowe tonacje doskonale sprawdza się w przedstawianiu relacji interpersonalnych, jak i dynamicznych scen akcji. Przy czym te z flashbacków są zdecydowanie bardziej widowiskowe, wpisujące się w atmosferę minionych lat, a te dziejące się współcześnie stonowane, skupione na ograniczeniach ciała. Czasami można odnieść wrażenie, że rozgrywają się w zwolnionym tempie, ponieważ Chiang lubi drobiazgowo, metodycznie rozrysować plansze, tak, aby nic nie umknęło naszej uwadze. W połączeniu z płaską paletą barw, jego prace prezentują się bardzo estetycznie.

Na pierwszy plan zawsze wysuwają się emocje, bo to bardzo emocjonalne dzieło. Pełne spojrzeń straconych szans, ale też wzajemnego szacunku do kogoś na kogo można liczyć w najtrudniejszej chwili. Chiang przedstawił zgranych bohaterów w nowym-starym świetle, udowadniając, że ten gatunek (komiksu i papierowego człowieka) ma jeszcze wiele do zaoferowania i czasem warto korzystać ze sprawdzonych pomysłów. Wszak najważniejsze, abyśmy czytali o ludziach z krwi i kości, niezależnie czy będą to herosi w sile wieku, czy banda podstarzałych durni, która odważyła się przeciwstawić przeszłości, spoglądając w przyszłość.

Jedno jest pewne. W którymś momencie życia trzeba po prostu dorosnąć, zanim zatracimy się we własnej samotności.

 

Tytuł: Catwoman: Samotne miasto

  • Scenariusz: Cliff Chiang
  • Rysunki: Cliff Chiang
  • Przekład: Bartosz Czartoryski
  • Wydawca: Egmont
  • Oprawa: twarda
  • Objętość: 224 strony
  • Format: 216x276
  • ISBN: 978-83-281-6511-3
  • Cena: 119,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus