Fabuła „Mrocznej otchłani” sprowadza się do wyścigu, który trwa od dziesięcioleci pomiędzy graczami pamiętającymi między innymi pierwszy lot człowieka w przestrzeń kosmiczną w 1961 roku lub pierwsze lądowanie człowieka na Księżycu osiem lat później.
Filadelfia. Mania, przyjaciółka Flasha Thompsona posiadająca własnego symbionta, zostaje zaatakowana przez nieznanych mężczyzn, którzy siłą odbierają jej przybysza z kosmosu.
Lubin to młody chłopak, który pracuje na kasie w markecie, ma dziewczynę i pasję (akrobatykę rodem z cyrku), którą dzieli z paczką wiernych przyjaciół.
Żółć. Najtrudniejsze i najbardziej polskie z polskich słów, złożone z samych liter diakrytycznych. To sygnał, że tomik wierszy Łukasza Gamrota przeznaczony jest dla ludzi żyjących w tym konkretnym języku, tym krajobrazie, tej kulturze.
Sprawa jest prosta i skomplikowana jednocześnie. Tym razem Dex przyjmuje zlecenie od Mim Brakki – członkini popularnego zespołu rockowego, której ukradziono gitarę.
Na długo przed zakończeniem pamiętnego stażu Alana Moore’a w miesięczniku „The Saga of the Swamp Thing” stało się jasne, że każdy kolejny autor, któremu zarząd DC Comics powierzy postać Potwora z Bagien, delikatnie rzecz ujmując, nie będzie miał łatwego zadania.
Otwieram komiks na pierwszej stronie, czytam ciąg zdań: „Idzie biedaczka zrujnować sobie z nim życie. Niczym fala, która płynie, żeby rozbić się na skale. Trochę piany i do widzenia.”
Małgorzata lub może bardziej (bo tak została podpisana najnowsza jej publikacja) Gosia Kulik w 2018 roku wydała komiks ze wszech miar świetny, wstrząsający i bardzo emocjonalny.
Można pisać długie, rozbudowane, wlekące się w nieskończoność czytadła, które wydają się nie mieć końca, aż na środku miasta pojawia się ufo, bo już nic innego twórcom nie przychodzi do głowy.
„Nieważny jest bohater, ważna jest fabuła”. Tym oto zdaniem Grant Morrison miał podsumować swoją aktywność przy realizacji, zdawało się niemających szans na uwagę szerszego grona czytelników serii, których rozpisywanie powierzono mu u schyłku lat 80. ubiegłego wieku.
Kiedy pod koniec 2018 roku Timof wydał pierwszy tom pomyślanego jako dyptyk komiksu Cyrila Pedrosy (rysunki) i Roxanne Moreil (scenariusz) „Złoty wiek”, opadła mi szczęka.
Jak powszechnie wiadomo, superłotrzy służą do uprzykrzania codzienności mieszkańców m.in. amerykańskich metropolii, a także chroniących tych społeczności superbohaterów.
Sformułowania typu „profanacja” czy wręcz „bezczeszczenie wiekopomnego dziedzictwa” pojawiły się niemal w chwilę po tym, gdy na etapie 2012 r. medialne przedstawicielstwo DC Comics poinformowało o zamiarze poszerzenia cenionej marki „Strażników” o nowe tytuły.
Kiedy go poznajemy, przedstawiciel obcej cywilizacji z kosmosu, ukrywając swoje pochodzenie, wiedzie spokojne życie na Ziemi w małym amerykańskim miasteczku Patience, gdzie oczekuje na ratunek.
Wydawnictwo DC skrzętnie podąża drogą zarzynania wielkich marek. Pod topór trafili już „Strażnicy”, w końcu przyszedł czas na „Sandmana” i jego uniwersum.
Kick-Ass, który zadebiutował w komiksowym światku w roku 2008, był jednym z najciekawszych ujęć problemu postaci „superbohatera” skonfrontowanej z brutalną rzeczywistością.
W oczekiwaniu na kolejny tom przygód niezłomnych Galów wydawnictwo Egmont sięgnęło po – wydawałoby się – zapomnianą historię napisaną jeszcze przez Rene Goscinnego.
Po tzw. jeździe bez trzymanki zafundowanej fanom swoistej krucjaty „Franciszka Zameckiego” przez skądinąd znanego (m.in. z „Kaznodziei” i „Chłopaków”) Gartha Ennisa osiągnięcie porównywalnej jakości fabularnej wydawać się mogło nieosiągalne.
Będąc swego czasu dość fanatycznym wyznawcą twórczości Gary’ego Larsona, zwłaszcza jego słynnego cyklu „The Far Side”, uśmiechnąłem się, wertując nowy komiks wydawnictwa Marginesy, niepozorne rozmiarami dziełko Toma Gaulda „Instytut bombowych teorii”.
W efekcie perturbacji towarzyszących przejęciu przez Marvela praw do publikacji komiksów opartych na literackim dorobku Roberta E. Howarda dobrze rozpoczęta prezentacja tego typu produkcji z zasobu wydawnictwa Dark Horse została u nas zawieszona.